Fioletowe-serce

Matowe kredki do ust

Hejka! 😀
Dzisiaj będzie dużo mojej chorowitej, niewyspanej twarzy- więc jeżeli ktoś chciałby sobie oszczędzić czasu, to zapraszam jutro. Natomiast dla wytrwałych będzie kilka informacji na temat moich faworytów w dziecinie kosmetyków do makijażu! ♥ W końcu się zmotywowałam, choroba jednak ma swoje plusy. 
Zacznę od tego, że mam zapalenie ucha i chociaż walczyłam i chciałam chodzić do szkoły, to poległam. No trudno. Nienawidzę takich chorób, które w domu zupełnie się nie objawiają. Okey, czuję czasami słaby, czasami ogromny ból w okolicach ucha, ale ogólnie mogę robić wszystko (co innego, czy to robię ^^). W środę zostałam w domu. Wstałam już o siódmej (ej, serio. Czaicie? O.o) i czułam się dobrze, ale postanowiłam, że jeden dzień sobie zabaluje w domu. W czwartek wstałam, poszłam do szkoły i już na wejściu myślałam, że umrę z bólu. Wróciłam do domu i przespałam cały dzień (z przerwą na wizytę u lekarza). Dzisiaj wstałam i znów- jak nowo narodzona. Eh. Moja majówka będzie polegała na siedzeniu w domu i broń Boże nie wystawianiu głowy poza kilka pomieszczeń w moim domu. Spoko no- właśnie tak to sobie można planować życie ^^ Przynajmniej poszkicuję i poczytam książki. Aktualnie jestem w trakcie „Ferdydurke”. Nie spodziewałam się czegoś tak groteskowego! Podoba mi się 🙂
Ale przechodzą do tematu notki: tak, wiem, że ludzie chorzy i niewyspani powinni stać daleko od obiektywu aparatu, ale z racji tego, że miałam czas, mam długie włosy (okey, dłuższe) i ogólnie całkiem dobry humor- no to sobie pozowałam, śmiałam się, i próbowałam zakryć swoje wszystkie oznaki braku zdrowia. Wyszło? Może niekoniecznie. Więc kilka wskazówek- patrzcie na kolory ust, bo o to dzisiaj przede wszystkim chodzi. Nawet miałam w planach zrobić kadry tylko z ustami.. ale były jakieś wyjątkowo nieudane. 
Ej, dzisiaj z nikim nie gadałam. Wiecie jak to się kończy- będzie dużo wtrąceń, gadania obok tematu i zupełnie nie na temat, ale będzie interesująco i z każdej dziedziny mojego życia. Będzie spoko, serio.
Dzisiejsza notka jest bardzo w czasie. Robiłam dzisiaj małe porządki w moim koszu z kosmetykami i wiecie… oglądam sobie te wszystkie vlogi i stwierdzam, że powinnam iść chyba z jakąś wielką walizką i kupić wszystko, co te dziewczyny uważają za niezbędne. Nie posiadam nic. Serio. Okey, wiadomo- pielęgnacja ciała u mnie stoi nawet na wysokim poziomie (wysokim w moim odczuciu^^), do twarzy również mam wiele spoko rzeczy, które mają oczyszczać, pielęgnować i działać cuda…. ale do makijażu?! O.o Zamówiłam kiedyś dwie paletki z czterema cieniami- jednej nie użyłam nigdy, drugą może z cztery razy. Poza tym tusze do rzęs- i nie skończyłam nawet tego, który dostałam od mamy jako pierwszy w wieku trzynastu lat ^^. Ale mam pędzelki- cztery! Wiem, że do każdego makijażu twarzy trzeba używać o wiele więcej…. ale ustalmy- nie robię makijażu!
W pierwszej liceum miałam taki okres, że wychodząc z katolika zapragnęłam poczuć się wolna. No wiecie, dredy, kolorowe paznokcie, chodzenie bez mundurka i nie przebieranie kapci w szkole- tak, uważałam to wszystko za wielkie wyzwolenie. W momencie kiedy nie możesz nic, nagle cokolwiek wydaje Ci się wszystkim. W katoliku było tak (i nie zapomnę tego do końca życia^^), że jak pomalowało się oczy tuszem w niedzielę, to zazwyczaj się ich nie zmywało, albo zmywało lekko, żeby w szkole jak ktoś zobaczy powiedzieć, że to wczoraj i tak jakoś zostało- chociaż oczywiście próbowałyśmy zmyć. Miała tak prawie każda dziewczyna i praktycznie każdy to zauważał hahaha. Jej, serio. Uwielbiam, że chodziłam do tej szkoły! To było niesamowite doświadczenie 😀 Także- plastyk. Pełna kontrola nad swoim wyglądem. Wtedy poleciałam z podkładami, pudrami, różami i tuszami. Taaaaak, malowałam się codziennie, ale wszyscy myśleli, że w stu procentach nic nie robię ze swoją twarzą. Przecież bez cieni, bez brązera, bez ust. No tak jaaaasne ^^ Dobra taktyka obrana- plus 😀 
Tyle, że no wiecie- zakazane rzeczy jak stają się dozwolone, to pomimo, że są na początku niesamowicie ekscytujące baaaaardzo szybko się nudzą. Tym bardziej makijaż, który od zawsze był dla mnie rzeczą całkowicie bzdurną i niepotrzebną. Po co? Skoro i tak nie widać różnicy? W pewnym momencie, kiedy nie wychodziłam z domu bez tego całego podkładu i wymalowanego oczka, albo gdy malowałam się po kątach jeszcze przed lekcjami w toalecie szkolnej uznałam, że to nie powinno tak wyglądać. Uznałam, że od tego dnia koniec! Jeżeli nie będę umiała wyjść z własnego domu bez makijażu, to to będzie mój koniec. 
Jednego dnia wywaliłam wszystko w kąt i mogłam spać pięć minut dłużej (no więcej mi to nie zabierało^^). Te moje malowanie trwało jedynie kilka miesięcy, może trzy. Najpierw było tak dziwnie, ale później już normalnie. Kurde! Uwielbiam to uczucie, kiedy swędzi mnie oko- a ja po prostu mogę je przetrzeć, bez zbędnych uników, tak żeby nie rozmazać tuszu. Lubię się przytulać do ludzi policzkiem bez żadnej spiny, że na czyimś ubraniu zostanie ślad po moim podkładzie. Pewnie, w pełnym makijażu z konturowaniem noska, policzków i czoła pewnie wyglądałabym o wiele ładniej niż teraz…. tylko po co? W momencie, kiedy nie mogłabym bez makijażu spojrzeć w lustro i stwierdzić, że dzisiaj wyglądam całkiem spoko- byłoby tragicznie! Serio. Bardzo fajnie, że istnieją kobiety, które umieją się pięknie malować i wyglądają naturalnie i w ogóle super! Ja im strasznie zazdroszczę, bo czasami- na jakieś super fajne wydarzenie- też bym chciała tak ładnie wyglądać. Jednak lubię, że nie muszę wstawać godzinę wcześniej i sterczeć przy lustrze. Lubię, że nie wstydzę się zapraszać ludzi na noc do domu i budzić się obok nich. Lubię, że wystarczy mi umycie zębów, twarzy, nałożenie kremu i wyjście z domu. Spoko serio. Jak czasami patrzę na to ile rzeczy powinno się nałożyć na twarz, aby uzyskać dobry efekt, to przeraża mnie to! Niektórych rzeczy nigdy nie widziałam na oczy! 😀 
Może i nawet bym się malowała, gdybym po nałożeniu czegokolwiek nie czuła całodobowej potrzeby sprawdzania w lusterku czy nic mi się nie rozmazało. Za każdym razem kiedy ktoś mi coś zrobi na twarzy czuję się jak mega brudna i nieciekawie wyglądająca osoba. Naprawdę już wolę źle wyglądać jako ja, niż źle jako wymalowana panienka. 
Kiedyś ktoś powiedział, że tylko pewne siebie Kobiety mają w sobie tyle siły, żeby wyjść ze swoją prawdziwą twarzą do ludzi. Ja za pewną siebie w wielu momentach się nie uważam… ale w sumie swoją twarz całkiem lubię, więc zgadzam się z tym 😀 Jakbym miała wyjść już w króciutkich szortach i pokazać swoje grube uda, to nawet jakbym była nadal sobą i nie za bardzo przejmowała się opinią ludzi… to i tak bym nie wyszła i czułabym się baaaaaardzo niekomfortowo ^^ Tak więc nie ma co przekonywać kogokolwiek do tego, ze makijaż jest zły. Jeżeli Wam w nim dobrze i jeżeli macie tyle czasu, aby go robić- to róbcie. Wszystko w zgodzie z sobą. Jedynie to jest ważne :*
Od podstawówki podobały mi się Kobiety w czerwonych ustach! Oh! Jak strasznie chciałam mieć piękne czerwone usta i nie czuć się w nich jak clown. Jednak dla dziesięcioletniej dziewczynki z czerwoną szminką z chińczyka na ustach nie jest chyba to zbyt łatwe do osiągnięcia ^^ Później przyszło gimnazjum i próbowanie już z tymi droższymi kosmetykami, ale nadal czułam się głupio. Walczyłam, walczyłam…. aż się poddałam. I dopiero rok temu, w czerwcu, Wiktoria postanowiła pomalować mnie matową, czerwoną kredką na uroczysty rodzinny obiad. Uwierzcie, że czułam się okropnie, sztucznie, co chwilę chodziłam do toalety sprawdzić, czy przypadkiem nic mi się nie rozmazało. Za każdym takim pójściem do toalety dziwiłam się, że mogłam tak wyjść do ludzi. Teoretycznie słyszałam same zachwyty nad moim wyglądem… ale ja sto razy lepiej- sama ze sobą- czułabym się bez makijażu. Nawet teraz, gdy patrzę na te zdjęcia jestem wkurzona, że dałam się na to namówić. Wyglądam serio bardzo źle! Ale wtedy miałam lat osiemnaście- teraz już mam dziewiętnaście hahaha. Coraz bliżej do bycia Kobietą 😀 
W grudniu na święta dostałam od Babci czerwoną matową kredkę do ust z Inglota. No wiecie- wigilia wieczór, przyjechał mój kolega, wyglądałam całkiem ładnie, to czemu nie. Pomalowałam się tą kredką i przez pierwsze trzy minuty czułam się spoko…. a później już było tragicznie! Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie ruszę tego czegoś do ust i że nigdy więcej nie będę już próbowała. Czerwone usta, chociaż bardzo piękne, nie są przeznaczone dla mnie. Koniec. Kropka.
Jednak życie nie jest takie proste ^^ Podeszłam do próby jeszcze raz- i było meeeeeega spoko! Przez całą noc ani razu nie musiałam ich poprawiać, nawet jadłam i nic mi się nie działo. Nie miałam ochoty co chwilę chodzić do łazienki sprawdzać co i jak. Było mi super spoko 😀 Nawet zaszalałam i pomalowałam sobie usta na czerwono jak zwiedzałam Londyn, muzea i Londyński most… taka byłam! 😀 No i co? No i doszłam do tego, że już mogę malować usta na czerwono. Znalazłam idealny produkt i chociaż robię to sporadycznie (od grudnia pomalowałam nią usta pięć razy- w tym dwa do zdjęć ^^) to jestem w niej tak zakochana, że postanowiłam kupić dwie kolejne… a z racji tego, że tak je uwielbiam postanowiłam w końcu zapoznać Was z nimi, a może gdzieś tutaj jest taka kolejna ja, która również poszukuje czerwonej idealnej szminki^^
Co do tej naturalności- to ciąg dalszy. Wiem, że Red Lipstick Monster w jednym ze swoich filmików uczy jak tworzyć swoje usta na nowo, jak malować, konturować, powiększać i zmniejszać. Tu po raz kolejny rysuje się moja pewność siebie- jeżeli chodzi o twarz (hehehe). Lubię swoje usta, uważam, że w sumie lepsze mi się nie mogły trafić- tylko mogły by mi tak nie pękać. Jednak kształt mają całkiem spoko. Oczywiście- im będę starsza tym będą lepsze, bo kiedy byłam mniejsza ta okropnie mocno i agresywnie zarysowana górna warga nie za bardzo pasowała do małej, niewinnej dziewczynki. Aktualnie jest już okey, coraz bardziej się do nich przekonuję. Jak mam narzekać na coś w swoim wyglądzie, to spokojnie znajdę inne rzeczy ^^. Także tak- nie konturuje ust! Mimo, że maluję je na czerwono zostawiam je jak najbardziej naturalne. Maluję po prostu po swoich i wypełniam kolorem. Szminki mają to do siebie, że powiększają usta przez to, że podczas malowania i tak maluje się tą niekolorową część dolnej wargi. Mi tyle wystarczy.
Czerwona matowa kredka, którą posiadam ma numerek 20 i gorąco ją polecam. Nie widziałam innych, ale ta jest moim faworytem do końca życia. Całkiem jasna, taka krwista, taka mmmm idealna 😀 Jest bardzo sucha, ale mówię to w samych pozytywach, ponieważ po pomalowaniu ust zupełnie nie mam wrażenia, że się rozmazuje. Nawet kiedy coś dotknę ustami, albo dmucham nos i przez przypadek otrze mi się o usta. Wszystko zostaje na miejscu i jest perfekcyjnie. Poza tym trzyma się na ustach tak długo… JAK CHCECIE! No chyba, że jesteście u Babci na urodzinach i zupełnie nie przejmujecie się tym, że jednak coś na tych ustach macie i jecie wszystko co znajduje się w zasięgu Waszych oczu. Wtedy może nie być tak dobrze ^^. Ja jej nigdy nie poprawiałam. Pomijając Londyn- no ale wiecie, w Londynie chodziłam w niej grubo ponad dziesięć godzin, jadłam itp. Ogólnie syf, zmęczenie, brud i te sprawy robią swoje. Nie wiem co mi odbiło żeby malować sobie usta na dzień, w którym wiedziałam, że będę wykończona. Ale tu jest kolejne pytanie- jak z pełnym makijażem na twarzy można cały dzień zwiedzać? Odpowiedzcie mi, proszę 😀
Moje usta do najszczęśliwiej nawilżonych nie należą, więc w nocy marzyłam już jedynie o tym żeby jak najszybciej to z siebie zmyć i nawilżyć je balsamem! Serio. Polecam na każde wesele, na każdą imprezę, nie polecam w momencie, w którym całkowicie Wam to jest niepotrzebne! 
Zwróćcie uwagę na długość moich włosów i to jak pięknie wyglądam na tym zdjęciu- inne już takie nie będą ^^

Tak jak wspominałam, dzisiaj poza recenzją będzie mnóstwo opowiadań. Lecę z kolejnym: zawsze myślałam, że jak będę dorosła i bogata, to będę chodzić do konsultantek, które będą mi doradzały idealne kolory kosmetyków- pod oczy, pod odcień skóry, kształt, brwi, nos itp. Myślałam, że są to niesamowicie profesjonalne Kobiety, które się nie mylą nigdy. Może niesamowicie dorosła i bogata jeszcze nie jestem, ale z takich porad korzystam (rzadko, bo rzadko… ale kiedy chcę dobrać perfumy, odcień kredki, czy odpowiednie produkty do dbania o cerę) i nieeeee! To wcale nie są niesamowite wróżki, które zawsze trafią w stu procentach. Myślisz, że pójdziesz i na spokojnie kobieta zobaczy kolor Twoich oczu, oceni wszystko, doda, zsumuje i będziesz bardzo zadowolona!? Nie. Tak nie jest. Także kolejny powód dla którego nie będę się malować- nikt mi nie pomoże 🙁 
Po wspaniałym wyborze czerwonej kredki poszłam do Inglota wybrać inny kolor. Chciałam żeby był bardzo naturalny, na co dzień (hehehe, na co dzień u mnie w makijażu oznacza zupełnie coś innego^^) delikatny. Pani mi nie pomogła, ale podała lusterko i próbowała ładnie pomalować usta (tego też niestety nie umieją). Wybrałam kolor i wydawał mi się odpowiedni, jednak po powrocie do domu okazał się brązowy O.o Nie cierpię brązowych ust- wyglądają według mnie bardzo niesympatycznie i martwo. Było mi trochę smutno, ale przy kolejnym pomalowaniu okazało się, że jednak wszystko okey. Po prostu zmienia kolor przy sztucznym oświetleniu. 
Kolorek numer 23 z dwa razy mogliście mnie w niej zobaczyć już na blogu, bo jest to kolor, który serio jest bardzo naturalny i którym całkiem często maluje sobie usta (nie kłamiąc, miałam ją na ustach chyba już ponad dziesięć razy: wliczając w to również jedynie malowanie na zdjęcia… bo to właśnie do zdjęć jest perfekcyjna!). Miałam ją również w Londynie. Kredka jest już bardziej tłusta i niestety za każdym razem obawiałam się, że rozmazała mi się po całej twarzy. Mimo wszystko jest bardzo trwała. BARDZO! Tylko koszmarnie powiększa usta. Strasznie tego w niej nie lubię. Wydaje mi się, że są wtedy na pół twarzy. Mimo wszystko nie wysusza ust i jeśli chcielibyście zdecydować się na coś delikatnego, ale jednak na ważne wyjścia- to jest odpowiednia. Nie myślcie, że kiedy pomalujecie się nią na wakacyjny piknik z chłopakiem, to będziecie wyglądały jakbyście dopiero wstały ^^ Mimo, że jest naturalna, to jednak jest bardzo mocna i wyraźna… no i to powiększenie ust. eh. Ale jeżeli już o tym pikniku mowa- z chłopakiem bardzo proszę, nic się z nią nie dzieje także tego ^^

Najnowszy mój zakup w sumie jedynie do jednego projektu, ale myślę, że się nie zmarnuje- to po prostu była motywacja 🙂 Chciałam troszkę ciemniejszą i intensywniejszą, coś na wzór pięknej szminki Reni Jusis w teledysku Bejbi Siter. Tak ten kolor jest idealny. Mój to numer 28. Próbowałam jeszcze bardzo jasny i nie wiem jakim cudem ktoś mógł dać do produkcji taki kolor… no wiecie taki mydlany najjaśniejszy róż. Przedziwne! Ta kredka sprawia wrażenie najbardziej nawilżającej, ale za to nie jest taka tłusta jak numerek 23. Miałam ją już malowane usta dwa razy (raz dzisiaj i wcześniej) do zdjęć, więc nie miałam jej jeszcze na dworze, ale myślę, że bardzo spoko. Tylko jakoś dobrze skomponować z ciuchami, żeby nie wyglądało landrynkowo i myślę, że będzie pięknie. Trochę mnie ogranicza chyba ten kolor różowy. Muszę to zmienić! ^^
I patrzcie, teraz taki mały test. Okey, jestem chora, nie wyglądam za dobrze… ale kiedy zobaczyliście mnie w mocnych ustach i zobaczycie zdjęcie poniżej, czy nie wydam Wam się bardzo osłabioną dziewczynką z niedoborem wszystkich witamin potrzebnych do normalnego funkcjonowania? No właśnie tak działa codzienne malowanie się. Kiedy nagle chcesz się od tego uwolnić i postanawiasz iść bez makijażu do szkoły wszyscy zachodzą w głowę, czy przypadkiem poprzedniej nocy nie przedawkowałaś narkotyków ^^ Słabooo! ^^ A przecież na blogu praktycznie zawsze jestem bez makijażu i nie wygląda to źle. Chyba? Wygląda? O.o Aktualnie sama jak przeglądam tę notkę przerażam się na widok tego ostatniego zdjęcia. Serio jest ze mną źle 😀 Cieszę się, że na co dzień jestem może niezbyt piękną, ale naturalną dziewczyną, a kiedy poświęcę troszkę więcej czasu ludzie stwierdzają, że jest okey, ale lubią mnie taką jak wyglądam zawsze. Wtedy jest super 😀

Dzisiaj tak bardzo dłuuugo, ale jutro sobota, więc u nikogo nauka historii sztuki nie ucierpi jakoś bardzo mocno ^^
Buziaki! :*

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *