Tak tak, znów to zrobiłam. Na wydanie swoich pieniędzy znów namówiła mnie przepiękna okładka. No i co? I już żałuję, sobie samej obiecuję, że następnym razem po prostu skopiuję zdjęcie z internetu i je wydrukuję. Ale do brzegu- skoro już mam najnowszy numer Vogue, to czas się z nim zmierzyć na blogu. Tym bardziej, że na chwilę dorwałam komputer Piotra i mogę go używać (bo jak już mówiłam na Instagramie– mój umarł).
W sumie to nie wiem jaki jest cel tej gazety, albo chociażby wspólny mianownik do każdego wydania. Znajdziecie tam wszystko i nic i to chyba w tym wszystkim jest najgorsze. Pewnie nie powinnam tego negować, bo u mnie jest tak samo, jednak u mnie jest blog i jedna ja- tam pracuje sztab wspaniałych ludzi.
Nie umiem się tu nawet niczym w sumie zainspirować, bo sesje zdjęciowe są żadne. W ogóle nie rozumiem niektórych fotografii, które ewidentnie są błedne i po prostu brzydkie. Mam tak od zawsze i na zawsze. Na szczęście w omawianym dzisiaj numerze znalazłam cudne portrety, które możecie zobaczyć poniżej. Ale to tyle. Tylko one mnie przekonały.
No dobra, ale co w środku? Dla mnie interesujących było kilka rzeczy m. in. tekst o projektantach dodatków, czy świetne zwrócenie uwagi na projektantów dźwięku, czyli ludzi tworzących oprawę muzyczną do pokazów. Jest też pokazany piękny dom Sary Battaglii z kanapą w kształcie ust inspirowaną obrazem Salvadora Dali (ah! jak sama bym taką chciała). Artykuł połączony z wywiadem o Filipie Pągowskim. Ciekawe połączenie Bergmana z modą. Historia kostiumów kompielowych i parę jeszcze innych ciekawostek.
Wszystko liźnietę i przedstawione tak, że później można błądzić po internecie bez końca poznając dalszą historie, a to lubię najbardziej ♥ Jednak tu jest chyba zbyt wielki misz-masz, żebym z zapartym tchem czytała ten magazyn.
Rozczarowała mnie jednak sesja zdjęciowa z Kasią Smutniak. Okładkowe zdjęcie jest najpiękniejsze, ale cała reszta? Mocno przeciętna lub w ogóle nie dopuszczalna w moim odczuciu. Szkoda, liczyłam na coś perfekcyjnego.
Ta gazeta próbuje być tak prestiżowa, że aż boli… boli tym bardziej, że to jej wcale nie wychodzi. Dla mnie prestiżowe jest wszystko to skupia się na każdym detalu, a nie tylko na pieniądzach i znanych markach. No nie polubię się z tą gazetą. Tym bardziej po dwumiesięcznej rozłące. Niedługo za to będzie o czymś prestiżowym. Odbiję sobie 😉 Jestem ciekawa, czy macie wszystkie cztery numery. Lubicie Vogue? 🙂