Wiara

Niebo

Hejka! 🙂
Jest mi paskudnie dzisiaj smutno, ale będę pisać na temat tak wesoły, że może jest to zabieg specjalny? Mam nadzieję, że po nim moja dusza się rozweseli, a ja będę mogła skakać ze szczęścia. Post chciałam dodać już tydzień temu, ale albo nie miałam czasu, albo przyszedł czas pięcioletnich postów. Dzisiaj również takowy będzie, ponieważ dzisiaj będzie o jednym z najważniejszych tematów w moim życiu! Dzisiaj będzie o Bogu, a właściwie przede wszystkim dzisiaj będzie o Niebie! Natomiast na końcu zostawiam Was z moją najnowszą grafiką, która bardzo mi się podoba! Były to pierwsze sekundy mojego nowego obiektywu… od razu owocne, ja widać. Czasami się wkurzam, że kiedy z kimś idę na zdjęcia nie mam ochoty później przerabiać ich na fajne grafiki- ale z drugiej strony- swoich bym nie chciała przerabiać, ale bez photoshopa wyglądają miernie. No wiecie, jeśli idę z kimś na zdjęcia to się staram, wybieram ciekawe miejsca, zmieniam kadry… kiedy robię sobie zazwyczaj jest białe tło, jeden kadr i no cóż- nie ma co się oszukiwać: jedna osoba. Ale lubię to! Dzisiaj znalazłam odpowiedni pilot do samowyzwalacza, więc mam nadzieję, że będzie mi jeszcze łatwiej i milej robić swoje autoportrety. Mam jeszcze taki mega pomysł na siebie w najbliższym czasie! ♥ Chcę zawładnąć Elblągiem z tymi zdjęciami… ale o tym kiedy indziej, bo na razie sama muszę wszystko ze sobą ustalić w zgodzie.
Tydzień temu na mojej wspólnocie poruszyliśmy niesamowity temat. Swoją drogą wspólnota to temat na osobny bardzo długi post, który niewątpliwie się pojawi. W każdym razie: w poprzednią środę zawitał do nas bardzo przyjemny temat Nieba i życia wiecznego. Rozmawialiśmy, debatowaliśmy, dzieliliśmy się swoimi spostrzeżeniami na temat naszych wyobrażeń. Uwierzcie, że każdy widział to zupełnie inaczej, ale jedno nas łączyło- każdy z nas całym sercem tego pragnął! 
W pewnym momencie w sercu poczułam dziwne uczucie. Okazało się, że mój kolega, który obok mnie siedział również, tylko on nie bał się wypowiedzieć tych słów na głos. W jednym momencie poczuliśmy jak bardzo chcemy już tam być! Oczywiście, w momencie kiedy umiera ciało człowieka, którego kochamy, członka naszej rodziny, czy przyjaciela jest to cios tak mocny, że często ciężko się z niego szybko otrząsnąć. Nic dziwnego. Mamy świadomość, że nie spotkamy go jeszcze przez kilka lat. To przykra perspektywa. Jednak patrząc z tej drugiej strony? Kurcze! Jeśli znajdujemy się w tej szczęśliwej paczce Dzieci Bożych, to pewnie zastanawiamy się jak mogliśmy tak długo żyć na tym świecie, gdzie często nie zauważamy Tego Jedynego. Zachwyca mnie samo myślenie o tym, że kiedyś to właśnie JA będę miała to szczęście, że stanę twarzą w twarz z Jezusem. Wtedy spyta mnie on, czy kochałam i jeśli moja odpowiedz będzie twierdząca, to będę mogła przeżyć wieczność w sposób fenomenalnie niemożliwy do opisania. Jestem tak niesamowicie podekscytowana tym, że uczestniczę w tak wielkim działaniu miłości! 
Czasami ciężko mi pojąć, że ten Jeden zna moje imię i całą moją historię życia. Ba! Nie tylko zna- on ją stworzył. Ukochał mnie tak mocno, że podczas stworzenia świata miał już na mnie plan! Nie wyobrażam sobie swojego szczęścia, które przepełni mnie po śmierci, nie wyobrażam sobie tej wielkiej miłości, która będzie wszechobecna, której tak często brakuje mi tutaj na Ziemi. Jestem tak niesamowicie wdzięczna Bogu, że jednego dnia, przez jedną decyzję pogłębił moją wiarę w tak wielkim stopniu. Jednego dnia posłał do mnie pewną Wiktorię, z którą tak dobrze mi się gadało, że nie mogąc się z nią rozstać poszłam z nią na wspólnotę. Również przez tę decyzję pojechałam na rekolekcje jak wspólnota, w której nie istniałam i na końcu również przez tę decyzję poznałam  ludzką miłość mojego życia i uwierzcie, że nigdy nie byłam tak szczęśliwa. To wszystko (a nawet więcej) zadziało się przez jedną decyzję. Jednak decyzja spowodowała, że znalazłam się we wspólnocie, która tak mocno kształtuje moje chrześcijaństwo i która pozwala mi w nim działać i ewangelizować. Ta jedna decyzja pozwoliła mi kochać najfantastyczniejszego człowieka na świecie i obcować z nim codziennie, rozmawiać o Bogu (chociaż przychodzi nam to bardzo opornie) i stwarzać z nim jedność, która może kiedyś stanie przed ołtarzem i w obecności właśnie Niego wyzna sobie sakramentalne Tak. To właśnie On kształtuje we mnie wszystkie piękne uczucia, On pokazuje mi jak wiele mogę, to On zrzuca mi wielką cegłę na głowę z informacją: „To ten, weź go”, kiedy ja cały czas się waham i nie chcę przyjąć do swojego serca czegoś, co jest tak oczywiście namacalne! To On kształtuje mój każdy dzień, pomaga mi w każdej decyzji i wiem, że gdyby On nie istniał moja egzystencja nie miałaby żadnego sensu. Bo to właśnie On- Bóg jest moją Drogą, Prawdą i Życiem. Chociaż często jest niesamowicie ciężko, nie rozumiem wielu sytuacji, które dzieją się w moim życiu to nigdy, ale to przenigdy nie umiałabym dobrowolnie się mu przeciwstawić. Codziennie otwarcie mówię NIE szatanowi. Brzydzę się nim, wiem, że jest i próbuje zdziałać w nas najgorsze rzeczy, pobudzić w nas najstraszniejsze emocje i czyny, jednak ja stanowczo mówię mu NIE. Każdego dnia z nim walczę. Wczoraj miałam niesamowicie ważną dla mnie rozmowę. Była taka oczywista, przecież wszystko to już wiedziałam… ale nie. Każdego dnia muszę umacniać się w tej prawdzie. Szatan istnieje i robi najgorsze zło jakie tylko może istnieć. Nigdy nie umiałabym wyznać przed nikim, nawet dla żartu, że jest mi obojętny. Mogę mu się stawiać, bo za mną stoi Bóg! On jest moją mocą! To za nim chcę iść każdego dnia. Popełniam mnóstwo grzechów, jak każdy. Często w tych grzechach żyję i czasami bardzo mi z nimi dobrze, bo tak łatwiej- jednak nigdy nie robię tego z premedytacją, aby powiedzieć Bogu NIE. Zawsze mam pragnienie mówienia jedynie TAK, CHCĘ CIEBIE W MOIM SERCU! Kiedy popełniam grzechy, robię to, bo jestem człowiekiem, robię to bo jestem słaba, a zło niesamowicie kusi, ale pocieszam się tym, że nigdy nie mówię: „bo Boże jesteś głupi i źle to wymyśliłeś! Zrobię po swojemu”. Oczywiście, często robię tak jak ja chcę, nie zauważając jego miłosierdzia, ale nie robię tego dlatego, że chcę się od niego odwrócić. Gdybym tylko mogła, gdybym tylko miała na tyle siły- oddałabym się mu cała, całkowicie cała na zawsze! Wydaje mi się, a wręcz JESTEM PEWNA, że stanięcie przed Nim pewnego dnia będzie czymś co przez całą wieczność będzie moim najwspanialszym wspomnieniem. Wyobrażacie sobie obcowanie z Nim każdego dnia? Już bez tego zła, które w nas jest? Chciałabym skakać ze szczęścia, że dał nam taką możliwość! Jak wielkie miłosierdzie trzema mieć w sobie, żeby umiłować kogoś tak mocno! 
Zachwyca mnie każdy moment, w którym ludzie przebywający w Kościele w tak piękny sposób umieją oddać wszystko Temu Jedynemu. Kiedy zapalenie świeczki i położenie jej na krzyżu może być czymś tak oczyszczającym i tak głęboko wypływającym z serca, duszy… z tęsknoty za Niebem. Niesamowicie raduje mi się serce, w momencie kiedy każdy wokół mnie stara się być jak On. Dąży do tego, aby być idealnym na podobieństwo Boga. Nigdy nie zrozumiemy Jego miłosierdzia. Nigdy nie zrozumiemy jego Miłości. To niesamowite, że będąc wyedukowanym katolicko, czytając Biblię każdego dnia kilka razy, chodząc codziennie na mszę i uczestnicząc w życiu wspólnoty na całej petardzie…. nigdy, ale to nigdy- aż do śmierci i spotkania z Nim…. nie zrozumiemy Jego planu, nie zrozumiemy jak wielkie szczęście czeka na każdego z nas.
Myślę o Niebie każdego dnia. Myślę o moich fenomenalnych znajomych, którzy jeszcze nie odkryli Jego dobroci. Myślę o nich i boję się o ich wieczność. Przeraża mnie piekło. Przeraża mnie to co tam się dzieje i jak straszne to musi być. Przeraża mnie to, że sami się na to decydujemy. Chciałabym, aby każdy się nawrócił. Już. Teraz. W tym momencie. I nie z powodu strachu przed piekłem, ale z tęsknoty za Niebem. Chciałabym, aby każdy z nich, każdy kto tak bardzo nie wierzy w Boga wreszcie otworzył swoje serce na Jego działanie. Chciałabym tego i niesamowicie modlę się o to. 
Jakiś czas temu rozmawiałam z Księdzem i uświadomił mnie w czymś oczywistym, ale zupełnie przeze mnie nie zauważalnym- człowiek, który się nawraca i tak mocno pewnego dnia czuje obecność Tego Najwyższego nawet jeśli później błądzi, traci powera swojej mocy, to nigdy, ale to przenigdy nie ma myśli, że może mu się zdawało? Może to było chwilowe nawrócenie na coś, co ktoś mu wmówił? Są to tak silne emocje, że zostają w człowieku na zawsze! Wiem sama po sobie- nawet jeżeli nie mam siły chodzić przez miesiąc do Kościoła, wkurzam się, że Bóg nie odpowiada w żaden sposób na moje modlitwy i czuję jakby moje życie z Nim, czy bez Niego było takie samo… to nigdy nie wątpię w to, że On jest! JEST! Jest i zawsze będzie. ZAWSZE BYŁ! Zawsze idzie krok za nami. Pomaga nam w upadkach i cieszy się z naszych radości. Ciężko to wyjaśnić osobie, która nie wierzy (a mam nadzieję, że osoby niewierzące doszły do tego momentu), ale nawet jeżeli ciężko nam czasami żyć tak jak nakazuje Kościół… to człowiek, który raz Go doświadczył nigdy nie przestanie wiedzieć, że On jest. Idealnym przykładem jest Matka Teresa. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że chociaż jest święta i dla mnie była ogromnym przykładem, to doświadczyła Boga tylko RAZ. Doświadczyła Go i poszła do zakonu (oj, Karolina… cóż za wielki skrót^^ Jednak nie jest to post biograficzny, polecam zagłębić się w tę historię dalej, ale nie na moim blogu- przynajmniej na razie). Nigdy więcej już nie doznała Jego oczywistej, namacalnej miłości. Przyjmowała Go codziennie do serca, chodziła codziennie na msze. Oddała całe swoje życie właśnie Jemu. Temu, który nie mówił jej do ucha :”W Niebie czeka na Ciebie wszystko. Dobrze, że tak działasz!”. Nie mówił do niej nic. My jak istoty ludzkie potrzebujemy uznania. Potrzebujemy żeby ktoś za dobrą, rzetelną pracę powiedział nam kilka dobrych słów. Ja tego potrzebuję. Potrzebuję tego na przykład w szkole- kiedy zrobię dobrą pracę, dobrą w moim odczuciu- potrzebuję aby każdy mówił, że mu się podoba. Dopiero wtedy sama w sobie stwierdzam: tak, to prawda. I potrzebuję tego zapewnienia za każdym razem na nowo. Jednak z Bożym działaniem zawsze jest inaczej. Zawsze jest inaczej ze wszystkim! U niego wystarcza jeden raz. On za każdym razem u każdego jest tak mocny, że nie potrzeba więcej. To tak wielkie doświadczenie, że każdy chciałby przeżywać to codziennie… ale wystarczy raz, żeby już nigdy nie zwątpić! Ja nie zwątpię nigdy, wiem to! Wątpię w swoją konsekwencję chrześcijańską, wątpię w swoje religijne życie, ale nigdy nie zwątpię w Niego. Ponieważ On mnie doświadczył, On pozwolił mi doświadczyć siebie i poznać Siebie. To właśnie on kiedy stwarzał świat stworzył dla mnie taki plan, to on mnie ukochał i stwierdził, że taki będzie ze mnie człowiek. To właśnie on dał mi kilka namacalnych dowodów na Swoje istnienie. To On przygotowuje dla nas wszystkich miejsce w Niebie. Szykuje się na nasze przyjście. To właśnie On w Niebie będzie doświadczał nas codziennie stokroć bardziej niż to możliwe tutaj na Ziemi. JAK WIELKI JEST BÓG! ♥ 
Minęło pięć lat. Moja wiara przeszła wszystkie stadia. Od wiary wpojonej przez Babcie i mamę „bo tak trzeba”,  przez bunt, bo przecież boga nie ma aż do wielkiego nawrócenia, które trwało i trwało i rodziło się we mnie powoli. Jedno jest pewne- za pięć lat, robiąc podsumowanie mojej wiary WIEM, że będę wierzyć w tego samego Boga. Moja wiara może mieć różny poziom natężenia… ale już nigdy nie zadam sobie pytania: „Gdzie jest Bóg? Skoro jest, to niech mi się pokaże. Niech coś zrobi. No gdzie On jest?! Czemu go przy mnie nie ma”. Nie zadam ich, ponieważ dostałam odpowiedz i nawet jeśli ten dzień, w którym to się stało będzie oddalony od mojego życia o pięćdziesiąt lat (wow, będę już po sześćdziesiątce, no nieźle!) to nadal będę czuła to tak samo mocno. Nigdy nie przestanę wierzyć i kochać Boga i jestem tego pewna jak niczego na świecie!

Buziaki! :*

1 Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *