Ostatnia prosta przed świętami. Im jestem starsza, tym więcej chcę robić/ pomagać/ wyręczać i… czasami nieźle trzeba się natrudzić żeby to wszystko dobrze wyszło 😉 Ale to jest super ekstra fajne! Bardzo lubię ten czas, choć w tym roku (nie ukrywam niestety) jest tylko taki zewnętrzny. Tak, wkurzam się na siebie, ale co ja mogę… jakoś czuję, że nic, choć to pewnie tylko wymówki.
No ale dobra. Dzisiaj nie o tym. Dziś w przerwie między pakowaniem prezentów złapałam Piotra i aparat i powstały zdjęcia do postu. WRESZCIE! Mam michę, jeszcze niespakowanych, pierników, więc tak sobie podjadam i chcę do Was napisać. Co Wy na to?
Dzisiaj nowa odsłona przeglądu prasy. Tym razem kolejny numer Grls_room, ale nie bójcie się. Dzisiaj nie będzie nudno, bo ten numer wyjątkowo mi się nie podobał i dzisiaj postaram się chociaż trochę powiedzieć Wam dlaczego. Jednak już na wstępie przypomnę, że bardzo warto kupować ten magazyn mimo wszystko zawsze i wszędzie. Może będzie to również jeden z ostatnich dodatków do prezentów pod choinkę? 😉
No dobra. Lecimy z tym koksem. Czemu piąty numer Grls_room nie przypadł mi do gustu, skoro wszystkie poprzednie cztery okrzyknęłam swoimi ulubionymi?
To ten temat. Wiedziałam, że minął już temat cycków i tak jak dziewczyny obiecały przyszedł czas na miesiączkę… i przed kupnem nie miałam większych obaw, ale po otworzeniu okazało się, że niezbyt mnie to interesuje 😉 Tak po prostu. Wszystkie poprzednie numery przeczytałam od deski do deski, a tutaj wiele zaczynałam i przerywałam.
Może inaczej bym miała, gdybym lubiła swój okres i nie przeszkadzałby mi on w życiu. Jednak należę do tych kilku procent kobiet, które powinny brać zwolnienie lekarskie z powodu totalnej niemożliwości wstania z łóżka. I o ile w pracy może i to by było całkiem okey, to na razie mam doświadczenia jedynie ze szkołą, gdzie moja nieobecność kilka dni w miesiącu, choć mówiłam, że na pewno będę, była totalnie nieakceptowana… a ja też nie byłam na tyle śmiała żeby mówić: „Ej, odczep się okey, nie mogłam wstać z łóżka, bo miałam okres”. No więc tak. Nie lubię swojego okresu. Nie potrafię funkcjonować z tym bólem i zazwyczaj chcę szybko przespać „te dni” i wstać po wszystkim. Dlatego większość artykułów w ogóle nie była dla mnie. Tym bardziej te, w których mowa była o seksie w czasie miesiączki.
Poza tym nie podobał mi się komiks, którym dziewczyny tak się zachwycały na Instagramie. Nie podobało mi się jeszcze dużo więcej, a tym bardziej moda na wolne krwawienie. Ooooo, to nie dla mnie 😀 Może jestem jakaś zaściankowa i dziewczyny mnie teraz zmieszają z błotem? 😉 A może po prostu lubię tak żeby nikt nie widział? Dla mnie samej to o wiele bardziej komfortowe. I choć chciałam jakoś napisać ten post bez zagłębiania się w siebie, bo co Was w sumie obchodzi mój okres, to jednak muszę tak trochę się uzewnętrznić 😉
Poczułam też podczas czytania tego numeru, że wszystko wciąż kręci się wokół tego samego.Wcześniej tak nie czułam, ale tu jakby brakowało tematów, więc brane było wszystko do jednego wora. Choć niby nie. No nie wiem, zaskakujące 😀 Drażnił mnie ten numer… a wcale nie miałam PMSu 😉
Jednak żeby tak totalnie nie negować, bo nie wolno jeśli było dużo dobrego, tooo…. podobało mi się oczywiście jak zawsze: papier, grafika i układ stron. Lubię tę awangardę! ♥ Dobre były w tym numerze okresowe historie dziewczyn, bo były różne! Na początku było również kilka fajnych artykułów o artystycznych przedsięwzięciach, o których nadal mam mieszane uczucia… i wciąż próbuję przekonać się do kubeczka menstruacyjnego, ale to jeszcze chyba nie dla mnie :p I były też polityczne (bardzo ciekawe!) artykuły o podatku na podpaski czy tampony, którym zostało poświęcone naprawdę dużo miejsca.
I choć zawsze mogłam rozpisywać się na temat tej gazety, to tym razem muszę pozostać już na tym. Jestem ciekawa Was. Co o tym wszystkim myślicie. Bo ja jednak jestem jeszcze chyba dosyć staromodna w tej kwestii… i bardzo to w sobie lubię! 😉
Ciut więcej? Trzy pierwsze numery. Czwarty numer