W poście o Warszawie mówiłam Wam jak bardzo zmienił się w ostatnim czasie mój tryb podróżowania i że wcale mi ta zmiana nie przeszkadza. Jednak po dodaniu postu pakowałam plecak i jechałam do Poznania. Tam powróciła moja samotność i podróżowanie pociągiem z książką. Muszę przyznać, że te dwie opcje są idealne! Raz z czytaniem, razem bez- ale gdyby któregokolwiek zabrakło byłoby mi bardzo smutno.
Z Poznania do Elbląga jechałam ponad cztery godziny i był to idealny pretekst do skończenia książki: „Jak przestałem kochać design” Marcina Wichy. O moich ostatnim ogromnych łowach pisałam na Instagramie (ostatnio lubię tam napisać trochę więcej) i bardzo się z nich cieszę! 12 rewelacyjnych książek, do których przeczytania zbierałam się już naprawdę długo. Na pierwszy rzut poszedł roślinny poradnik, o którym na blogu za kilka dni, później „Kobieta z męskim sercem”- o tym tu pisać nie będę, ale uwierzcie mi na słowo, że choć papier okropny, to treść bardzo ważna i dobra! Polecam Wam serdecznie. No i trzecia pozycja to coś co ciekawiło mnie od kilku lat.
Od razu zamówiłam dwie książki Marcina, bo podejrzewałam, że skoro cały (dobry) internet huczy od tych książek, to będą one naprawdę dobre. Chyba się nie myliłam (na razie do jednej), ale mam jakieś takie mieszane uczucia. Nie no, wiem jedno- to naprawdę rewelacyjna pozycja do przeczytania, ale tak to już jest, że jak długo się z czymś zwleka, a dużo się o tym myśli, to później tworzy się bajkę, którą niekoniecznie dostajemy. I ja nie dostałam… i trochę mi smutno.
Ale jak mogę oskarżać kogoś o niesprostanie moich dziwnych oczekiwań? Nie będę tego więc robić i napiszę Wam tylko co i jak z tym niepokochaniem designu.
Ta książka jest tak prawdziwa! W wielu miejscach tak mocno bawi i rozśmiesza (co było dosyć niekomfortowe w jeździe pociągiem z przedziałami :p). Mnie osobiście wciągnęła dopiero w połowie książki tuż przed drugim rozdziałem o złym projektowaniu. No i tu warto wtrącić- ta książka nie jest poradnikiem. Nie jest też wypunktowaniem dlaczego autor przestał kochać design… a trochę myślałam, że tak będzie. Myślałam, że będą wytykane konkretne błędy, w konkretnych ikonach desingu. Nie ma tego. Może i dobrze. Jest inaczej. To po prostu książka przesiąknięta autorem, jego przemyśleniami i relacją z ojcem.
To nie jest książka, która wyłoży kawę na ławę, to też nie jest totalne negowanie designu. To po prostu zwrócenie uwagi na wiele rzeczy. To bardzo trafne spostrzeżenia godne poświęcenia chwili na zastanowienie. Trochę bałam się, że również przestanę kochać design, ale nie zrobiłam tego, a po przeczytaniu książki jestem pewna, że autor również. To po prostu dobry tytuł i nawiązanie do warsztatów o tym jak zakochać się w designie i jak bardzo nie udało im się tego zdziałać w sercu autora 😉
Wszyscy, z którymi rozmawiałam o tej książce zanim sama wzięłam ją do rąk mówili jakoś o tym wszystkim inaczej. Wydawało mi się, że po przeczytaniu tych niecałych trzystu stron, ktoś walnął ich w głowę i nagle ocknęli się z tej całej designowej bański. Miałam takie wrażenie jakby już ich nie cieszyło to wszystko. A ja tak nie mam! 😀 Nadal lubię moją wyciskarkę, której totalnie nie da się używać, bo wygodniejsze są te paskudne plastikowe z miseczką. Ale co z tego? Robi mi dobrze w kuchni i nigdy w życiu jej nie wyrzucę.
Tylko gdzie ten design, który miał łączyć wygodę z funkcjonalnością i dobrą stroną wizualną? Dla mnie najbardziej trafnym przykładem były biletomaty na stacjach. Rewelacyjnie opisane zjawisko i problem nieprzemyślenia. Perfekcyjnie zaznaczone jest w tej książce to czym kierujemy się teraz nazywając coś „designerskim”, a co tak naprawdę nim nie jest. Ja ze swojego słownika już jakiś czas temu starałam się to słowo wypędzić. Jedynie dlatego, że ludzie wokół mnie zaczęli nazywać tym słowem totalnie wszystko co śmieciowe i jakieś tam. A to nie o to chodzi.
I chyba właśnie o tym jest ta książka. Nie ma pokazać jak przestać kochać design, a pokazać co tym designem jest! I tak naprawdę jak mało jest tych rzeczy wokół nas. To dobra książka. Tym bardziej na ten czas, gdzie byle co jest designem w popkulturze.
No fajne to no! Dobrze się czyta, dobrze się o tym myśli. Dobra okładka, choć dziwny kolor. I jeśli w księgarniach internetowych znajdziecie tylko taką z białą okładką i okropnym wszystkim- to nie martwcie się, to tylko nakładka. Każda książka pod spodem kryje to co moja. Tamten plastik wyrzuciłam do kosza, kiedy tylko przyszła w moje ręce paczka! 😀