Moje oczy odmawiają mi już posłuszeństwa, ale siedzę w autobusie do Elbląga i grzechem by było nie skorzystać z tak dobrej chwili na napisanie postu… a przecież postów nie było tu tak dawno! Dzisiaj będzie kilka słów o Warszawie. STOLICY!
Już nie od dzisiaj wiem, że podróżniczą blogerką jestem ŻADNĄ. Bardzo się staram. Biorę laptopa, aparat… ale marne moje starania przy tak wielkiej nienaturalności z tym związanej. Teraz na przykład. Przez kilka dni byłam obok Warszawy, a od wczoraj w samym jej centrum. Postanowiłam, że będzie fajnie również tutaj. Robiłam zdjęcia- takie, które przydadzą się na bloga i przepraszałam Piotra, że wciąż robię coś z czego zawsze się śmiałam u innych. Później uznałam, że nikt mi za to nie płaci, to nie jest wyjazd służbowy, więc chrzanię to i robię co chcę. Odłożyłam aparat i było fajniej.
Tak mi trudno to wszystko pogodzić. Czuję się dobrą blogerką tylko wtedy, kiedy mam nudę. To właśnie w takich momentach mogę poczytać książkę i z miłą chęcią zrobić jej zdjęcie i Wam dodać. Lubię Was inspirować i mam nadzieję, że mi się to udaje. Zawsze wydaje mi się, że na wyjazdach tych inspiracji byłoby najwięcej… ale kiedy dochodzi co do czego chcę też trochę mieć siebie. Nigdy nie zobaczycie moich zdjęć z koncertu na którym się bawię, bo po prostu chcę się bawić i pewnie też nigdy nie zobaczycie super postów z moich wyjazdów… Choć znając mnie jeszcze będę się starać!
W każdym razie- siedzę w tym autobusie i serio chcę do Was napisać. Trochę o tym co robiłam z uwzględnieniem tego co również Wy możecie zrobić.
W Warszawie byłam niezliczoną ilość razy, ale wyjazdy z rodzicami do znajomych (nawet jeśli nastawione na pokazanie miasta Karolince) nigdy się nie sprawdzał. To znaczy na tamten czas tak, ale minęło zbyt dużo czasu, by było to wystarczające. Dlatego lubię wracać do tych niby rewelacyjnie znanych mi miejsc (bo rzeczywiście po Warszawie poruszam się dosyć swobodnie. Jeśli chodzi o znalezienie głównych miejsc itp) i odkrywać jak wiele czeka mnie nowego. Tym razem było jednak tak, że był ze mną człowiek, który znajomych rodziców nie odwiedzał i postanowiliśmy zwiedzić też te podstawowe rzeczy.
I wiecie, to jest takie niesamowite! Odkrywam podróżowanie na nowo. Z kimś. To dla mnie taka egzotyka 😀 Przyzwyczaiłam się już, że mój chłopak jest hen hen i wszystko co chciałam robić robiłam sama z telefonem przy uchu lub bez (w godzinach pracy). Pewnie Ci co śledzą mojego bloga doskonale pamiętają, że jeśli tylko gdzieś wyjeżdżałam, to koniecznie musiałam całe dnie spędzić w galeriach sztuki lub miejscach, które ze sztuką są związane. To było moje. To nadal jest moje. Jednak uczę się rezygnować z siebie i robić też rzeczy, o których nigdy bym nie pomyślała. Później oczywiście okazuje się, że tak jest tysiąc razy fajniej.
Daję sobie na luz, bo przecież odwiedzenie innego miasta nie oznacza, że nie można najzwyczajniej w świecie iść i spędzić czterech godzin na piciu przepysznej gorącej lemoniady miętowej! I to też jest fajne i też jest inne. I odkrywam sztukę jedzenia 😉 Pewnie, że warto odwiedzić wszystkie najważniejsze punkty miasta, zrobić przy nich zdjęcia i pokazać rodzinie, albo pochwalić się znajomych, ale eh- chyba powoli z tego wyrastam. Robię się stara i lubię po prostu usiąść i zjeść pierogi 😀 Więc moje podróże nie będą dla Was pomocnym przewodnikiem, ale może dodatkiem do planowania wyjazdu.
W Warszawie kręciłam się wokół centrum. Dlatego, że miałam blisko mieszkanie (koszmarne swoją drogą) i wszystkie miejsca, które odwiedzić chciałam nie znajdowały się dalej niż pół godziny tramwajem. W efekcie okazywało się, że jeździłam w tą i z powrotem tramwajem i było fajnie! 😀
NIEMAPA
We wszystkim towarzyszyła mi niemapa. Kojarzycie? Ja zakochałam się już na wstępie. Kiedy tylko zobaczyłam ją w internecie. Spodobało mi się, że jest „niemapą”, spodobała mi się również grafa. Po wielu miesiącach niezdecydowania wreszcie mam trzy miasta- jednym z nich była Warszawa. No i z racji tego, że to blog o ładnych rzeczach, to Wam powiem o niej kilka słów.
Rzeczywiście jest ładna ;D Tak po prostu dobrze mi się z nią chodziło w ręce i sprawdzało w autobusie czy wszystko co chciałam zobaczyć już zobaczyłam. Kolorowa, wydana na dobrym papierze.
Nie wiedziałam tylko, że jest przeznaczona dla rodzin z dziećmi. Tak, umykają mi czasami najważniejsze informacje o rzeczy, która jest ładna. Więc dopiero ja przyszła i wgłębiłam się w środek zobaczyłam, że jest napisana dla dzieciaków. Jednak czy to problem? W tym wypadku chyba trochę tak. Dzieciaka w Warszawę nie puścimy, to musi być również rozrywka dla rodziców, a gdybym miała trzy dni na stolicę, dałabym dziecku niemapę to nie chciałabym zrobić tego wszystkiego co jest napisane. Szkoda. Autorzy chyba trochę popłynęli w nierealistyczny świat zwiedzania 😀
Jednak czy mi pomogła? W niemapie zawarte są same oczywistości- jak spacer po Krakowskim Przedmieściu, czy jazda metrem… albo szukanie kogoś innej narodowości 😉 Mimo wszystko są miejsca, które poszłam i zwiedziłam. Trochę przez wcześniejsze Wasze namowy na Instagramie, ale jednak- gdyby nie Wy pewnie niemapa byłaby jedynym źródłem mojej wiedzy.
Mam jedno miasto, którego kompletnie nie znam, a mam do niego niemapę. Myślę, że to wtedy na 100% ocenię co i jak 😀 Bądźcie czujni.
Byłam w miejscach oczywistych, czyli przy dwóch (myślałam, że jest jedna!) syrenkach, placu nieznanego żołnierza, muzeum powstania warszawskiego itp. Jednak o takich rzeczach nie będę mówić. Powiem Wam tylko o dwóch. O najlepszym jedzeniu i najlepszym miejscu do zwiedzenia.
atrakcja numer jeden
Muzeum neonów Wow! Co to za cudo! Pierwszy raz spotkałam się z tym we Wrocławiu, gdzie neony są na zewnątrz i co wieczór jest ich pokaz świetlny. Moim zdaniem robi to najlepsze wrażenie, ale warszawski pomysł jest bardzo trafiony. Ciemne pomieszczenia imitują noc, czyli najlepszą porę na ich oglądanie. Miejsce wygląda jak pracownia, z której neony wychodzą. Są na ścianach, na podłogach, rozsypane, w grupach, wystawione na zewnątrz. Super! Co prawda my zobaczyliśmy to muzeum w jakieś dziesięć minut, ale klimat jest ogromny! A tak krótki czas był jedynie dlatego, że nie czytaliśmy żadnych opisów- ot, tacy ignoranci. W środku znalazł się również neon „syrena” z elbląskiego kina! Fajnie było zobaczyć coś „swojego” w tym wielkim mieście 😉
jedzenie numer jeden
Okazało się, że to był nasz punkt ulubiony i w pewny momencie postanowiliśmy, że będziemy interesować się tylko tym. I tak chodziliśmy z jednego punktu do drugiego i smakowaliśmy różne potrawy.
Między bułkami- zaczynając od świetnej nazwy, kończąc na rewelacyjnym jedzeniu! Wnętrze było o dziwo (jak na Warszawę) zwykłe i nijakie. W środku świat burgerów i pysznych frytek oraz omletów. Na górze są cztery telewizory, z których puszczane są filmy z procesu przygotowywania posiłków i to wszystko tak kusi wyglądem, ale na szczęście nie zawodzi również smakiem. Jeśli przyjedziecie tam w okresie jesienno-zimowym, to koniecznie polecam Wam lemoniadę na gorąco o smaku miętowym. Pierwsze podejście do tego napoju miałam w Elblągu i była to nieudana próba. A w Warszawce super! 😀
No i tyle na dzisiaj. Dziwny ten post, chyba się nie polubimy! 😀 Jutro jadę do Poznania. Po konkret! Tym razem trochę sama, trochę z ludźmi. Będą piękne KONKRETNE posty! Buźka.