Amadeusz rozpoczynał w tym roku sezon 2017/2018. Z racji tego, że na premierę miałam jednoosobowe zaproszenie, w niedzielę wybrałam się drugi raz z osobą towarzyszącą, a żeby tego było mało- dzisiaj od rana nadrabiałam zaległość kinematograficzne w tej kwestii. Przychodzę do Was z kilkoma słowami i mam nadzieję, że wybaczycie mi ten brak mnie tutaj.
Tak mi w tym roku dobrze ze świadomością, że nie mam szkoły. Nigdy nie zmieniłabym tej swojej (trudnej) decyzji. Teraz, kiedy cieszę się wstawaniem o dziewiątej, rozwijaniem swoich zainteresowań i przede wszystkim radowaniem się każdym dniem w stu procentach, bo nie ma żadnej różnicy między poniedziałkiem, a sobotą.
Tym bardziej ucieszył mnie tegoroczny wrzesień, że wszystko wraca na swój odpowiedni tor. Wręcz idealnie czułam się, kiedy siedziałam w teatralnym fotelu i wiedziałam, że budzący się na ten rok teatr, to też moja kulturowa pobudka. Bez zbędnych wymówek z braku czasu.
Amadeusz w reżyserii Pawła Szkotaka, to ponad dwugodzinna sztuka o dwóch potęgach muzyki klasycznej. Sztuka napisana na podstawie filmu z 1984 roku, o której jeszcze później wspomnę kilka słów. Podczas premiery dyrektor elbląskiego teatru stwierdził, że niesamowicie trudno było przedstawić coś na deskach teatru, gdy film o tej samej historii jest już tak dobrze znany każdemu. Jak to w tym momentach- zapadłam się pod ziemię wiedząc o swoich brakach i postanowiłam jak najszybciej je nadrobić.
Tak więc teatralny Amadeusz był moim pierwowzorem, a jak wiadomo to pierwsze wrażenie zawsze zostaje w sercu najdłużej. Muszę przyznać, że czułam niedosyt. Oporne (nie)wstawanie publiczności podczas oklasków końcowych oznaczało, że nie byłam w tym sama.
W postać Mozarta wcielił się Piotr Boratyński i nie wiedziałam, czy to jedynie z mojej osobistej niechęci do tego aktora moja ocena jest tak surowa, czy wpływa na to również coś innego. Jednak postanowiłam poczekać z werdyktami. Obejrzałam film i już wiem, że nie chodzi jedynie o moją sympatię lub jej brak w tym wypadku. Rola była tam mocno przerysowana, a charakterystyczny dość komiczny śmiech przekombinowany. Mozart w wydaniu elbląskiego teatru był… niedorozwinięty, a jego muzyka niewartościowa. Na szczęście to jedyny, choć bardzo istotny, minus sztuki.
W główną rolę Antonio Salieri wcieliło się dwóch aktorów: wszystkim dobrze znany Artur Hauke oraz nowy członek zespołu Dariusz Siastacz. Obydwóch panów z rolą młodego jak i starego muzyka poradzili sobie wybitnie, jednak moje serce skradł Pan Artur. Obchodzący w tym roku swoje dwudziestolecie pracy stworzył genialną i charakterystyczną postać! Wybuchową, pełną temperamentu… Byłam zachwycona od początku do końca i cieszę się, że obydwóch panów nie opuszczało sceny prawie wcale przez całą sztukę.
Sama scenografia, za którą odpowiedzialny był Jerzy Rudzki była idealnie nienachalna, ale jakże dobra w swojej syntezie. Szklany fortepian, który wyglądem przypominał leciutkie biurko skradł moje serce.
We wrześniu Amadeusz to jedyny spektakl jaki dla widzów przygotował elbląski teatr, ale niewątpliwie jest to pozycja warta zwrócenia uwagi. Tym bardziej jeśli obejrzycie wcześniej film, bo właśnie dzięki temu sztuka zyskuje. Sama w sobie jest lekkim niedopełnieniem, czegoś w niej braku. Film jednak pokazuje pracę reżysera nad przedstawieniem tak obfitego scenariusza filmowego, sal bankietowych i pomieszczeń na jednej scenie teatru.
Jeszcze szepnę Wam dwa słówka o oprawie graficznej! Elbląski teatr ma to do siebie, że najlepiej na plakaty w ogóle nie zwracać uwagi, ale jest kilka dobrych wyjątków, które pokazują, że plakat teatralny nadal jest ważny. Ten jest jednym z tych przykładów. Oczywiście grafika zupełnie nie współgra z liternictwem- ale czy można mieć wszystko? Ja i tak cieszę się, że wygląda to całkiem dobrze 🙂 A Wam się podoba? 🙂
Jeśli jednak nie jesteście z Elbląga, anie nie macie do niego blisko, a tak jak ja macie czasami braki filmowe (umówmy się- każdy ma, kinematografia nie jest do nadrobienia) to zdecydowanie polecam Wam obejrzenie filmu Amadeusz. Dla mnie trochę stracił, bo ileż razy można oglądać tą samą historię w przeciągu tak krótkiego czasu, ale to bez dwóch zdań rewelacyjny film! Może rozpraszała mnie jedynie postać Konstancji Mozart, bo jej fizjonomia przypominała dziecko ubrane w strój matki, a filmowy Antonio Salieri był nad wyraz powściągliwy (jednak to wszystko wina Artura Hauke, który przedstawił tą postać w idealnym wykonaniu :D)… jednak te wszystkie piękne stroje, wnętrza i przedstawienia operowe (które w wersji teatralnej mogłyby się w ogóle nie ukazywać, bo nie miały w sobie NIC ciekawego) warte są poświęcenia swoich trzech godzin życia.
Tymczasem polecam Wam zakup biletów lub włączenie filmu wieczorową porą, a ja czekam na październik i aż pięć wydarzeń teatralnych, które mnie interesują. Mam nadzieję, że uda mi się być na dwóch scenach przy stoliku, spektaklach: „Nie wszystko czerwone- Wysocki, Okudżawa”, „Sceny miłosne dla dorosłych” oraz spektakl, na którym miałam już przyjemność być: „Niedźwiedź i oświadczyny”- spektakle na małej scenie mają coś w sobie 😉