Hejka! 🙂
Dzisiaj wieczorkiem szybciutko ubrudzimy się jeszcze w farbie. Zacznę od tego, że powinnam zacząć hejtować farby akrylowe i zrobić osobną notkę ku temu żeby oceniać, która jest dobra, a która całkowicie nie- ale może o tym kiedyś. W tej notce natomiast przechodzę do drugiej części Zosi Samosi. Wow! To niesamowite jak wielką popularnością cieszy się ten post. Lubię jak do mnie piszecie sensowne wiadomości, serio. Lubię z Wami rozmawiać. Nie lubię, kiedy te notki trafiają jak grochem o ścianę. Jednak wiem, że wszystko zależy ode mnie i od tego jak mocno postaram się, żeby na tym fioletowym-sercu było fajniej 😀
Dzisiaj kilka słów o farbie, którą polecam i której nie polecam. Wiedzcie, że z fioletu wyjść w biel jest bardzo trudno! Dobra farba jest niezbędna, bo nawet najlepszą trzeba kolor pokrywać kilka razy. Ja niestety miałam to nieszczęście doświadczyć gęstej, kryjącej i lejącej, gównianej. Z racji takiego doświadczenia postanowiłam Was uprzedzić. Może mimo wszystko skusicie się na moją propozycję. Tak jak wspominałam w pierwszym poście- nie jestem specem od farb ściennych, ale jako dziewczyna nieznająca się na budowlance itp. mogę wyrazić swoją opinię dla innych dziewczyn mojego pokroju. Poza tym- taka dziewczyna to skarb, interesujcie się takimi, co to malują ściany, a nie godzinę dziennie swą twarz … chociaż oczywiście- jeżeli robi to dobrze, to też fajnie ;D
CO JEST DOBRE?! Moi mili, moim najnowszym odkryciem jest fantastyczna farba Flugger Dekso 5, którą polecam w stu procentach. Po pierwsze: rewelacyjnie kryje! Po drugie: jest bardzo gęsta, przez co nie chlapie na prawo i lewo. Po trzecie: zupełnie nie śmierdzi i w pokoju można spać już na następny dzień (w dzień malowania na pewno też… o ile chce Wam się sprzątać. Ja malowałam w nocy, więc po skończonej robocie marzyłam jedynie o łóżku).
CO JEST ZŁE?! Najgorsze na co możecie trafić podczas samodzielnego malowania ścian to farba Optipaint. Po super zastosowaniu poprzedniej farby byłam przygotowana na to, że w jeden dzień obskoczę cały pokój. Niestety nie. Farba totalnie nie kryje, a co najgorsze- jest tak bardzo rzadka, że moje ciuchy, ręce, nogi i twarz były w małych kropelkach farby. Okey, możecie mówić, że powinnam się ochroni, ubrać w ochronne ubranie do zniszczenia od stóp do głów… mogłabym nawet to zrobić, gdyby farba pięknie pokrywała fioletowy kolor- nie robiła tego. Poza tym- w domu śmierdziało chyba trzy dni… a poddawałam się naprawdę szybko. Przejeżdżałam kilka razy wałkiem i farbę zamykałam, bo stwierdzałam, że to nie ma sensu. Serio. Nie polecam baaardzo! I nie sugerujcie się dużym opakowaniem farby. Niech Was nie zwiedzie, że dacie radę pomalować tym cały pokój. Fuj.
Tyle. Nic odkrywczego, ale może komuś się przyda 😉
Mam dla Was jeszcze dwa posty Zosi w najbliższym o tym, czy ciemne kolory rzeczywiście pomniejszają pokój.
Buziaki! ;*