Hejka! 🙂
Wczoraj rezerwowałam pierwsze bilety na pociąg na wakacje i chyba dzisiaj udzielił mi się ten wakacyjny klimat, bo po drodze wstąpiłam dzisiaj do sklepu i kupiłam plecak oraz nerkę (w końcu mam swoją nerkę!! ♥) na łażenie po górach i oczywiście nie tylko. Spokojnie, wczoraj wyczerpałam temat modowy na najbliższe kilka tygodni, więc dzisiaj zupełnie nie o tym.
Dzisiaj musiałam trochę czasu spędzić w kolejkach do przychodni oraz w autobusach, dlatego była to idealna chwila na wyciągnięcie książki no i wreszcie udało mi się skończyć Pomniejszy przypadek manii wielkości– nie uważacie, że jest to wspaniały tytuł? Brzmi przepięknie. Do tego doszła jeszcze rewelacyjna okładka, która moim zdaniem jest idealna- nie miałabym do czego się w niej przyczepić. Kolorystyka, kompozycja, font, namalowana twarz kobiety- prawdopodobnie jedna z najlepszych okładek, która trafiła w moje ręce w tym roku. Tak dzisiaj zaczynam sobie od końca, bo załadowałam już zdjęcie i pisząc to cały czas patrzę na grafikę i jestem zakochana! 😀
Wydawało mi się, że skoro tytuł, temat jak i okładka są dobre, to spędzę bardzo miły czas przy tej lekturze. Niestety nie bez powodu użyłam słów: „wreszcie skończyłam”- ciągnęła się za mną i nudziła mnie niemiłosiernie. Sam temat i podjęta próba przedstawienia go jak najbardziej na plus. Od pierwszych stron poczułam dobre wibracje z tą książką… tyle, że na pierwszych stronach się skończyło. Nie wiem co na to wpłynęło, ale zupełnie nie mogłam poczuć lat, w których historia się dzieje, nie czułam wieku bohaterów, ani żadnego miejsca- okey, wiem, że często to zamierzony zabieg i wiele razy ma on bardzo ważne znaczenie, ale jeżeli tutaj też miało tak być i moje zdezorientowanie jest normalne, to i tak uważam to za minus. Ta zagadkowość i możliwość zdarzeń w każdym miejscu Polski (jeżeli takowa miała być) nie zdała egzaminu.
Czytając tył książki mam ochotę przeczytać jeszcze raz tą całą historię! Jest to streszczone w taki sposób, że chciałabym to wszystko poczuć, zrozumieć… tyle, że ja przecież tę książkę przeczytałam i zupełnie mnie nie zachwyciła O.o Wiecie, że uwielbiam dzielić się z Wami moimi dziwnymi emocjami co do książek i zazwyczaj uwielbiam (co dosyć normalne) kiedy są to pozytywne emocje. Tym razem takich nie było. Było znudzenie i chwilowe zaciekawienie tematem w pewnych momentach. Mocno trzymam kciuki za to, że to książka po prostu jeszcze nie dla mnie. Jednak korci mnie, aby przeczytać ją za parę lat. Może wtedy siedząc z kawą w wygodnym fotelu wejdę w klimat i będę mogła ustosunkować się do tego mocniej. Kurcze, chciałabym żyć na Ziemi naprawdę niesamowicie wiele lat. Chciałabym pisać tego bloga całe życie i po 50-tce zacząć robić/ czytać /oglądać wszystko to co teraz i sprawdzać swoją reakcje na to samo, ale z dużo większym bagażem doświadczeń i z większą dojrzałością. Myślę, że byłoby to bardzo rozwijające doświadczenie. Tym bardziej, że w moje ręce wpada naprawdę wiele książek, które wiem, że spodobają mi się dopiero za kilka lat. Jak na przykład: Jądro ciemności. Oczywiście, to nie jest tak, że za każdym razem, kiedy coś mi się nie podoba stwierdzam, że jestem po prostu za młoda- po prostu, czasami tak czuję w sercu ^^
Książka o miłości. O niespełnionej miłości. O Mężczyźnie i Kobiecie. O cichej i nieudolnej walce Mężczyzny o Kobietę. Z pozoru idealny temat dla dziewczyny. W praktyce- może to i dobre, ale na razie nie dla mnie. Chciałabym żeby ktoś z Was ją przeczytał i ze mną podyskutował- zapraszam! 😀
Jeśli starczy mi czasu, to na jutro planuję duży post! Trzymajcie kciuki 😀
Buziaki! :*