Poniedziałek oznacza jedno- właśnie minęły dwa tygodnie mojego wyzwania #TheClosetChallenge. Jeśli jest tu ktoś kto jeszcze nie wie o co chodzi, zapraszam w dwa miejsca: na film, w którym mówię o tym jak zaczęłam i o co w ogóle chodzi oraz na tekst o moim pierwszym tygodniu– jestem z niego mega zadowolona. Ciekawe, czy teraz też będę. Do dzieła!
WYGLĄDAM ŚWIETNIE!
O wow, dużo mnie kosztuje napisanie czegoś tak mocnego i wprost o samej sobie, ale kurcze… TAK WŁAŚNIE JEST! Minął kolejny, drugi, tydzień w którym czułam się każdego dnia rewelacyjnie, świetnie i po prostu pięknie. Na swój specyficzny sposób. Pewnie, biała kurtka i babcina spódnica do kolan to nie jest kanon stylówek… ale czy w dzisiejszych czasach w ogóle takowe istnieją? Najważniejsze chyba żeby czuć się samemu dobrze z sobą. A ja właśnie tak się obecnie czuję.
Nawet jeśli codziennie wyglądam tak samo, a uwierzcie, że zielona bluzka, jako rzecz, przechodzi teraz swój raj. Po to własnie została stworzona- żeby ją nosić- i ja własnie mam teraz czas żeby to robić. Prawie cały miesiąc w jednej bluzce? Okazała się absolutnym hitem i nie mam zamiaru jej zdejmować… no może tylko czasami na małe pranie. Jednak okazuje się, że pranie jej jest rzadkością, bo sprawdza się w każdych warunkach.
Już teraz wiem w 100 %, że ubrania, które wybrałam to JA. Żadna tak udawana, lepsza wersja mnie. To nie są ubrania, które kupiłam żeby czuć się lepiej, żeby być lepszą niż jestem. To ubrania, które do mnie pasują, które podobają się mi i które (jak widać) mogę nosić wciąż i wciąż i… wciąż. A za białą kurtką tak tęsknię! Jest na nią ostatnio zdecydowanie za zimno, a to wielka szkoda. Dodawała mi pewności siebie.
UBRANIA MNIE OKREŚLAJĄ, ALE TYCH OKREŚLEŃ WCALE NIE MUSI BYĆ DUŻO
Gdy wchodziłam w to wyzwanie wydawało mi się, że zrobię to wyzwanie, zobaczę jak jest i… wrócę do starego. Głupia byłam myśląc w ten sposób. Przecież bardzo trudno jest po czymś tak mocno uwalniającym wrócić do starych nawyków. Pewnie, nie wyrzucę swojej szafy na śmietnik, to absolutnie nie miałoby sensu.
Wcześniej czułam jednak, że potrzebuję wielu szalonych rzeczy, które będą określać moje zwariowane życie i to co mam w głowie. Kiedyś musiałam mieć codziennie inny szal, mnóstwo kurtek i płaszczy no i przede wszystkim…. codziennie inne okulary przeciwsłoneczne. W tym roku potrzebowałam kupić nową parę. Pierwszy raz poszłam do sklepu i nie wzięłam „śmiesznych okularów”. Wzięłam najbardziej moje, takie, w których zawsze czuję się najlepiej. Okazuje się, że od dwóch tygodni wciąż w nich pozuję do zdjęć i nie czuję żadnej nudy i wstydu, że są te same. Jestem szczęśliwa, że znalazłam coś co mnie zadowoliło.
I pewnie, może to wszystko zbiegło się po prostu z czasem z moja jakąś dojrzałością, ale patrząc na ludzi starszych ode mnie myślę sobie, że nie o dojrzałość tu chodzi. Po prostu właśnie zachwyciłam się prostotą. I NIE KAŻDY MUSI. Ja to zrobiłam i jestem zachwycona! 🙂
NIE MAM CZASU NA UBRANIA!
Ostatnio przeżywam bardzo pracowity i owocny czas. Niedługo powiem Wam o tym wszystko, ale na razie jeszcze trzymam to w tajemnicy przed światem. Nie mniej jednak- czasu nie mam wcale. Siedzę całymi dniami w domu przed komputerem lub jeżdżę z Piotrem w poszukiwaniu pożądanych przez nas elementów. I co? I chodzę w dresie. Trzy dni tak właśnie spędziłam.
Zwykła (ale ładna, bez dziur, bez rozciągnięć, z lekko odkrytym brzuszkiem, ładnie wykończona, czarna) bluzka i dresy (żadne tam oryginalne, zwykłe za 30 zł. Lekko luźne, ale mimo wszystko dopasowane. Nierozciągnięte i niewypchane). Zestaw wygląda tak, że czuję się bajecznie wygodnie, a do tego, gdy przychodzi kurier, czy nawet koleżanka na herbatę- nie czuję się absolutnie skrępowana, czy co gorsza zaniedbana. Czuję się świetnie!
MNIEJ ZNACZY LEPIEJ
Oh, jakie znane, jakie przejedzone i przegadane. No ale taka prawda! Tak właśnie jest. Czuję mega szaleństwo, gdy do tygodniowego zestawu (zielona bluzka, czarne rajstopy) zakładam inną spódnicę. Serio, to jest dla mnie jakieś nieprawdopodobne jak mało nam potrzeba.
Wszystko siedzi w naszej głowie. Nasze „więcej” nie ma końca, bo przywykliśmy, że wszystko wciąż ulega przedawnieniu, że nie jest modne, że już się nie nadaje. Nieprawda! Ej, całe życie czułam, że najlepiej codziennie mieć coś innego. Ale po co? Po co, skoro w jednej spódnicy czujemy się świetnie? Dlaczego nie nosić jej wciąż na okrągło? Po co pozbawiać się przyjemności wykorzystania czegoś do końca, gdy mamy na to ochotę.
Jestem pewna, że zielona spódnica kiedyś mi się znudzi (choć bardzo trudno mi w to teraz uwierzyć). Myślę sobie, że lepiej wynosić ją teraz, kiedy mam z tego największą przyjemność i później albo komuś oddać, albo pokroić na materiał, albo na szmaty do czyszczenia mebli i okien, albo inne szaleństwo.
Wcześniej wydawało mi się, że dwa razy założony ten sam zestaw to nuda. Przecież mam tyle ciuchów w szafie, mogę kombinować… a przez to „więcej” robiłam sobie jedynie kłopot. Bo właśnie taki zestaw lubię. Zielona spódnica i zielona bluzka. Tak właśnie czuję się świetnie.
Wszystko siedzi w naszej głowie. To jak przedstawimy dany ciuch to nasza decyzja. Możemy wstydzić się posiadania małej ilości rzeczy (i uważać, że to wstyd tylko dlatego, że może inny tak pomyślą, choć zazwyczaj nic ich to nie obchodzi, bo nikt nie liczy w zeszycie ile razy mieliśmy daną rzecz na sobie) lub mieć to wszystko w nosie i cieszyć się swoim komfortem. Tym, że codziennie możemy wyglądać świetnie sami dla siebie.
Drugi tydzień to spokój, komfort, wygoda i brak kłopotu z ciuchami. Pranie? Podrzuciłam Piotrowi do jego pralki zieloną bluzkę i spódnicę jednego dnia i wszystko załatwione. Także problemu z praniem nie ma żadnego. Fajnie mi. Trzeci tydzień myślę, że będzie jeszcze fajniejszy! W dobrą stronę to idzie.
Ja chyba nie mogłabym brać udziału w taki wyzwaniu, jakoś sobie siebie nie wyobrażam, choć chyba bardziej miałabym problem, żeby wybrać TYLKO 7 rzeczy, aniżeli chodzić tylko w nich 😀
hahaha, uwierz, że to był mega problem 😀
Ciekawe przemyślenia. Też podjęłam się tego wyzwania i napoczatku czułam się trochę dziwnie. Rano kiedy wybierałem ciuchy właściwie to ich nie wybierałem, bo miała tak mało rzeczy, że odrazu wiedziałam co chce ubrać. To dość przyjemne i wyzwalające ale nadal dziwne. Czasem dopadały mnie myśli w stylu: po co się ograniczać? Po co to robić? Po grześ tygodniu wyzwania dopiero zrozumiałem co miało mi ono uświadomić. Bardzo się cieszę że nie przerwała, bo warto wytrwać. Teraz naprawdę wiem co znaczy te sztampowe hasło „mniej znaczy więcej”.
Dokładnie tak! Super, że wytrwałaś <3