Dzisiaj na tapet wlatuje trzeci tydzień mojego wyzwania. Czuję pewien… smutek (?), że za chwilę to się kończy. Jestem w sumie rozdarta. Z jednej strony chcę wrócić do chociażby kilku innych rzeczy, których mi brakuje lub które czuję, że mogą już zapoczątkować sezon wiosenny… ale z drugiej strony tak mi jakoś szkoda odchodzić z tej rewelacyjnej wygody jaką jest 0 sekund zastanawiania się nad tym co założę! Zapraszam Was na ten tekst, będzie się działo.
BRAK SENSU PISANIA O CIUCHACH… PRZECIEŻ SĄ NIEISTOTNE
Gdyby nie moja chęć dzielenia się z Wami moim miesiącem w 7 ciuchach, a przez to zachęcania Was do wzięcia udziału w tym szalonym challenge pewnie dawno zapomniałabym o tym, że robię coś szalonego. Przemyślenia pewnie zapisywałyby się w mojej podświadomości, ale nie za bardzo zwracałabym na to uwagę (choć kto wie). Jednak chcę Was o tym informować, skąd moje codziennie zdjęcie na Instagramie i krótkie przemyślenia. W tym tygodniu przemyśleń było mało. Zazwyczaj krótkie zdanie, że wszystko niezauważalne i przechodzenie do o wiele ciekawszych tematów (tym bardziej, że przecież w tym tygodniu były święta, a Jezus Zmartwychwstał!). Ludzie się przyzwyczajają. Ja się przyzwyczaiłam. Jest super. Poniżej jednak kilka moich przemyśleń, które udało mi się wyłonić z tych siedmiu dni.
JAK NAJMNIEJ JAK NAJLEPIEJ
Nigdy nie byłam psycholem zakupowym, ale ZAWSZE uwielbiałam mieć na sobie coś innego, gdy przez dwa dni szłam w tych samych okularach czułam się kiepsko i… nudno. Torebka? Przez lata nie miałam w niej bałaganu, ponieważ codziennie miałam inną, co pozwalało mi kontrolować środek. Płaszcz? Najlepiej żeby było ich tysiące, tym bardziej, że większość z nich odziedziczyłam po mamie, więc transakcją bezgotówkową. Tylko w butach nie miałam problemu. Kiedyś wolałam kupić kilka par naprawdę tanich i bardzo słabych jakościowo butów, później dostawałam buty po Bracie (uwielbiałam nosić jego trampki, serio! Mój Brat zazwyczaj kupował i nie nosił, więc to nie były styrane buty po kilku sezonach) dlatego znów miałam kilka par. Później jednak doszłam do tego, że wystarczy mi jedna i tyle. Jedne trampki, jedne zimowe no i standardowo japonki na całe lato.
Później przyszedł czas na zegarek, który dostałam od Piotra i który jest na tyle idealny, że innego już sobie nie wyobrażałam, a z racji tego, że był szlachetny nie spuszczałam go z oka, więc nie było możliwości zgubienia.
Ostatnio zaczęłam codziennie nosić moje ulubione kolczyki twarze, które robią absolutną furorę.
I tak powoli przyzwyczajałam się do powtarzalności. 1 kwietnia przyszedł czas na wywalenie wszystkich zepsutych okularów i kupienia nowej JEDNEJ pary. Zdecydowałam się na taką, w której zawsze czuję się najpewniej i najlepiej… LENONKI! Wielkie koła to zawsze była jedna z moich par w wielkim zbiorze okularów. Postanowiłam, że przestaję gromadzić, że będę nosić jedynie te i… dbać o nie, co jest dla mnie nowością.
Przygotowało mnie to idealnie na jednorodność mojej zewnętrznej warstwy na cały kwiecień. Nie było problemu z butami, z zegarkiem, z kolczykami, z okularami, z ubraniami… no i z torbą, ponieważ (tak jak już Wam pisałam) w kwietniu doszłam do mnie nerka-cycki, z która absolutnie się nie rozstaję. Noszę ją CODZIENNIE! Dopełnia każdą stylizację i jest totalnie rewelacyjna, wygodna i robi robotę przy każdej stylizacji (choć jak wiemy, w kwietniu testuję ich bardzo mało ^^)
I pewnie, trochę czuję dyskomfort pozowania w tych samych okularach i w tej samej nerce, ALE przyzwyczajam się i to przyzwyczajanie się jest bardzo przyjemne. Nerka jest spakowana, nie ma w niej syfu, więc nie jest ciężka. Okulary są zawsze przygotowane, więc nie ma problemu z szukaniem ich po całym domu… no a ubrania? Od ponad dwudziestu dni nie ma z tym najmniejszego problemu, a codziennie czuję się totalnie szałowo!
Można? Można! I pewnie, tysiące ludzi pewnie tak miało wcześniej i nie widzi w tym nic nadzwyczajnego, ale jeszcze więcej ma tak jak ja i może po przeczytaniu tego tekstu pomyśli: „hej! Może i ja spróbuję?”. Może i Wam się spodoba.
PROSTOTA- ostatnio jedno z moich ulubionych słów.
NUDA?
ZDECYDOWANIE NIE! Nie odczuwam żadnego dyskomfortu nosząc trzy zestawy doprawione jeszcze kurtkami lub nie. Trzy zestawy to nawet dużo. Pewnie w normalnej codzienności też by wypadło podobnie. Wszystko zależy od znalezienia odpowiednich ciuchów. No i ja znalazłam. Komfort nigdy nie idzie w parze z nudą. Tak mi się wydaje. Tak teraz tego doświadczam.
PRANIE
Znów podrzuciłam Mamie jedną bluzkę do prania i absolutnie nie miałam problemu z tym, że coś jest nie tak, że robię za rzadko pranie itp. Przygotowałam się na to, że muszę wybrać rzeczy, w których nawet wcześniej mogłam chodzić kilka dni (mówiłam Wam to już tysiące razy). No i wybrałam! I uwierzcie, że zrobiłam to świetnie. Z praniem nie mam żadnego problemu. Pewnie, gdybym codziennie nosiła coś innego i kosz po tygodniu byłby pełny, to niektóre rzeczy tak dla wypełnienia bębna pralki włożyłabym dla „odświeżenia”, ale kurcze! To nie o to chodzi! Czuję, że teraz te rzeczy niszczę mniej, bo wciąż nie poddaję ich wirowaniu pralki tak „z nudów” i zbyt małej ilości ubrań w bębnie.
Może nie jest to w 100% komfortowe, bo rzeczywiście muszę choć troszeczkę planować i pilnować kiedy ktoś robi pranie i kiedy mogę coś podrzucić… ale podrzucanie koszulki czy sukienki raz na tydzień naprawdę mogę „przeboleć” 😀
Nie zdarzyło mi się jeszcze niczego prać w rękach, nie mieć czego założyć, czy chodzić w niedzisiejszej rzeczy- nigdy w życiu bym się nie przemęczyła! Wyjęłabym coś z szafy i złamałabym zasady, jednak są jakieś granice wytrzymania 😀 Ale z ręką na sercu mówię Wam, że te granice są jeszcze daleko daleko i z trzema dobrze wybranymi górami z powodzeniem można przeżyć miesiąc, a co za tym idzie życie. Czy tak chcę? Niekoniecznie. Ale można.
ZDERZENIE ZE STARĄ SZAFĄ
Ostatnio miałam sesję zdjęciową, o której na pewno będę mówić za jakiś czas więcej, i postanowiłam, że spotkam się z moimi walizkami wypełnionymi ubraniami i na sesję wezmę jakieś fajne inne ubrania. Wywaliłam wszystko. Szukałam tego w czym chcę wystąpić na zdjęciach i co? Wśród tysiąca ubrań… nie miałam się w co ubrać! Znów powstał problem w postaci przebierania się, nie czucia się komfortowo w żadnej rzeczy i wyjścia z domu tak na wpół zadowoloną. Znane nam wszystkim? Zdecydowanie!
Szybko po powrocie do domu spakowałam wszystko z powrotem do walizek. WCALE ZA TYM NIE TĘSKNIĘ! I pewnie, wrócę do większej ilości ubrań w maju, ale zrobię to w o wiele bardziej przemyślany sposób. To kolejna sytuacja, w której zdaję sobie sprawę, że maj to będzie miesiąc solidnego wywalania. I DOBRZE!
Bardzo komfortowo jest po prostu nie mieć problemu z tym co się założy. W każdym wyborze czuć się świetnie i nie mieć bałaganu spowodowanego zbyt dużą ilością ubrań. Jestem ciekawa tego powrotu do starej szafy. Jestem ciekawa jak to będzie wyglądać, gdy przyzwyczaję się już do tej starej-nowej sytuacji. Czy będę tęsknić za tym co jest teraz, czy mnie to czegoś nauczy na lata. Wow, wiele ciekawych pytań jest we mnie do mnie samej za kilka miesięcy.
Zaczynam rozumieć Leah Darrow, która wracała do wyzwania wielokrotnie. Obecnie wydaje mi się, że i ja będę do tego wracać. Tym bardziej w zimowych miesiącach, gdy naprawdę wydaje mi się, że nie mam się w co ubrać i zazwyczaj nie jestem zadowolona ze swojego wyglądu.
Ze spotkania ze stara szafą pozostała mi jednak jeansowa kurtka. Pod koniec marca było na nią zdecydowanie za zimno i patrzyłam na nią pod kontem rzeczy pod płaszcz. Aktualnie wydała się jedynie okryciem wierzchnim, a że biała kurta nie pasowała do wszystkiego postanowiłam wrócić do swojej klasycznej miłości (choć białą standardowo nadal będę nosić). I nie żałuję! Czuję się w niej kapitalnie. Co roku wracam do niej, gdy czuję wiosnę. Cieszę się, że i w tym roku jest ze mną. To jedna z tych rzeczy do ubrania, która sprawia mi radość… a kosztowała jedynie 1 zł ^^
No i dobrze jest no. Polecam Wam serdecznie 😀