Odkąd odkryłam zerowaste żyję troszkę bardziej świadomie, mam przynajmniej taką nadzieję. Nagle okazało się, że wcale nie potrzebuję siatek jednorazowych na każde warzywo, że nie sprawia mi problemu wzięcie z domu toreb wielorazowych, a uszycie takiej na chleb zajmuje dziesięć minut. Zaczęłam świadomie kupować jedzenie i przejmować się tym, że coś się zmarnowało i nie zostało zjedzone. Bo co po? Można było przecież tego uniknąć! Przyszedł też czas na zwykłe… myślenie o garderobie i pytania, czy potrzebne jest mi jej rozbudowywanie.
Pisałam już dwa posty o mojej szafie. O minimalizmie w zero waste i szafie kapsułowej bez spiny. Wszystko to ciągnęło za sobą również poszerzanie wiedzy- chociażby tej serwowanej przez Kasię_ograniczam się. Dochodziły do mnie słuchy od lat o szyciowym niewolnictwie, ale nie za bardzo to wszystko ogarniałam i kiedy teraz w „moich rejonach zainteresowań” znalazło się to na świeczniku musiałam dowiedzieć się co i jak. Za sprawą wyżej wspomnianej Kasi postanowiłam kupić książkę: „Życie na miarę” i dzisiaj Wam troszkę o niej opowiem.
Reportaż Marka Rabija ŻYCIE NA MIARĘ odzieżowe niewolnictwo ukazuje tragiczne życie, a co za tym idzie przerażającą prawdę zarówno o Bangladeszu jak i samym człowieczeństwie. To własnie w tej książce idealnie widać labirynt, z którego nie ma wyjścia. Od lat ludzie zastanawiają się, czy skończyć z kupowaniem sieciówek i czy to załatwi sprawę. Ta książka odpowiada wprost- NIE. I to jest w tym chyba najgorsze.
Najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że nawet ci tytułowi niewolnicy odzieżowi nie chcą zmiany, nie takiej jakiej my dla nich chcemy. W prosty sposób można przecież logicznie wyjaśnić, że nie muszą tego robić, że mogą i muszą walczyć o swoje prawa, a przede wszystkim powinni czuć się ludźmi zarówno w swoim domu jak i pracy. W tej książce wyraźnie widać, że nie potrzeba im litości, nie potrzeba walki o nich, bo my powalczymy- oni stracą pracę. Pracę tą najgorszą i bardzo ciężką- ale jednak pracę, za którą dostają jakiekolwiek pieniądze i mogą jakkolwiek żyć.
Niesamowicie przykra jest ta książka, a koniec wbija śrubę głęboko w serce i ze mną został do teraz.
To ważna książka, którą warto przeczytać, bo najzwyczajniej w świecie pokazuje jak jest. Nie mydli oczu, nie każe wpłacać pieniędzy na fundacje. Mówi jak jest… i jak będzie. Tyle.
Na zdjęciu poniżej zdjęcie bohaterki- tak przynajmniej ją postrzegam. Te uśmiechnięte oczy nie są udawane. Tej kobiecie naprawdę się udało, tak myślę. Odeszła z fabryki i założyła swoją kawiarenkę ♥ No i właśnie- w środku znajdziecie wiele zdjęć ludzi, o których mowa w tekście. Te zdjęcia są brudne, są żywe, są bardzo bliskie i prawdziwe. Są bardzo dobre! Szkoda jednak, że wydawca nie zdecydował się na zrobienie dobrych wydruków, a jedynie takie o jakości drukarki domowej. Nie ma czarno-białych zdjęć, są szare. Szkoda, bo to bardzo psuje efekt. Wiem, nie o to chodzi, ale jeśli już decydujemy się na książkę ze zdjęciami, to kurde! niech one będą dobre! Skoro mogą. Mimo tego- przeczytajcie, warto.