Tak ogólnie to tylko sobie leżę w łóżku i odpoczywam…
Brzmi absurdalnie? Nie dla wszystkich, bo niektórzy właśnie tak wyobrażają sobie moje dwanaście najbliższych miesięcy. A skoro mam swoje małe doświadczenie w kwestii podjęcia najdziwniejszej decyzji w moim w życiu (i z całą pewnością najodważniejszej o dziwo) to chciałabym się z Wami podzielić. Bo może jesteście w klasie maturalnej, może kończycie studia, albo robicie coś zupełnie innego i trochę Wam się nie podoba Wasze życie. A nóż może ten post coś Wam powie fajnego! 😉
Zaczniemy od początku i skończymy aż na dniu dzisiejszym, czyli przeprowadzę Was przed moją lawinę myśli, które rodziły się już w połowie trzeciej klasy liceum, czyli prawie dwa lata temu. To będzie długi post, to będzie również ważny post. Taką mam w głowie nadzieję, że każdy to przeczyta i moje kolejne miesiące będą już lepsze.
W połowie trzeciej klasy zachorowałam. To był początek roku 2016 i jak sobie teraz o tym pomyślę, to wydaje mi się, że wcale takiej sytuacji nie było, że teraz sobie wyolbrzymiam i zmyślam. No ale tak jednak nie było. Fakty mówią same za siebie. Przeleżałam/ przesiedziałam w łóżku/ w domu kilka miesięcy. Odwiedziłam wszystkich możliwych specjalistów, szpitale i inne tego rodzaju placówki. Każda osoba mówiła co innego, a ja najnormalniej w świecie nie mogłam utrzymać się na nogach. I kiedy już myślałam sobie: „nie udawaj, przecież już dobrze się czujesz” postanawiałam wracać do świata żywych i… szybko z niego wracałam. Przez pół roku miałam miliard diagnoz, a to zapalenie ucha, a to alergia, a to dziwna infekcja. Itp. Każdy kolejny specjalista obalał poprzednią diagnozę, a portfel mojej mamy mógł jedynie powiedzieć: „kurwa! znowu trzeba było zapłacić za leki, które wcale nie były potrzebne”. I tak oto brałam antybiotyk, który wcale nie był mi potrzebny. Brałam kilka tabletek dziennie na alergię, której wcale nie miałam i wiele wiele innych….
To jednak nie brzmi tak groźnie. Jednak najgorsze miało się dopiero zacząć. W pewnym momencie wykryto, że coś jest nie tak i skierowano mnie na badania czy przypadkiem nie mam guza mózgu czy innego świństwa w mózgu. I to był mój koniec! Bo jeśli lekarz mówi Ci, że coś jest z Twoją głową nie tak, to jeśli jesteś mną załamujesz się już w pierwszej sekundzie. I załamałam się, przepłakała, przeleżałam w łóżku i modliłam się. Bałam się jak nigdy wcześniej BOŻE! nawet teraz napływają mi do oczy łzy, bo to bym najgorszy okres w moim życiu.
Wtedy jednak poznałam ludzi z mojego otoczenia. Nikt nigdy nie zrozumie jak się czułam (choć pewnie moja mama jest temu bliska, bo widziała to wszystko z odległości jednego korytarza). Nagle rodzina dzwoniła z takim bólem w głosie i kiedy chcieli mnie pocieszyć to nic nie dawało, bo wiedziałam, że się boją. Kiedy mój chłopak chciał wracać do Polski, choć w innych rozmowach nigdy nie podejmował tego tematu. To wszystko pokazywało mi jak bardzo się starają, ale jak bardzo sprawa jest poważna.
Najgorsza w tym wszystkim była jednak szkoła. Nie chodziłam do niej, bo nie miałam siły. A jeśli już się zmusiłam, to musiałam wracać do domu. Jednak najbardziej dotknęła mnie rozmowa z władzą szkoły, gdzie czekając na wyniki, będąc zrospaczoną swoim stanem zdrowia oni jedynie zastanawiali się kiedy wrócę do szkoły! BOŻE RATUJ! I kiedy czasem zmuszałam się do pójścia gdzieś do ludzi- później w szkole słyszałam: „no tak, do szkoły nie chodzić, na imprezy (impreza na siedzącą patrząc jak moi znajomi malowali obrazy, gdzie czułam się źle, ale chciałam być z nimi) od razu! Jesteś Karolino niewiarygodna”. Najgorsza była jednak matematyka, której po prostu nie zdałam. I gdzie w dwa wakacyjne miesiące mogłabym spożytkować czas na cokolwiek innego- musiałam brać korki codziennie po dwie godziny, dokładając naukę indywidualną. Bo przecież w takiej sytuacji nie można było przepuścić mnie warunkowo 😉 I co? Nauczyło mnie to tyle pokory! Zawsze wydawało mi się, że ludzie, którzy nie zdają klasy i mają w sierpniu poprawę są już skończeni. Aż ja znalazłam się na ich miejscu i zdałam test na prawie 100%. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że są różne sytuacje, a niezdana matura, czy rok nie oznaczają jedynie pustki w głowie.
Do teraz nie wiadomo co mi było, ale uwierzcie- swoje wyleżałam. Nie dlatego nie poszłam na studia 😉
Czwarta klasa to matura i dyplom. Dyplom, który zeżarł mi całą energię, ale z którego jestem cholernie dumna i mogłabym się nim chwalić na okrągło (a może niedługo nawet zrobię to na większą skalę, ale Ciiii!)- jednak to nie on zadecydował o mojej przerwie. Pół roku wakacji to zdecydowanie wystarczający czas na odpoczynek :p Tylko, że w czasie dyplomu powinnam robić również filmy na moją wymarzoną filmówkę. I właśnie wtedy pojawiło się pytanie: czy robisz dyplom tak żeby go tylko zrobić i filmy żeby tylko były, czy skupiasz się na jednym? Wybrałam to drugie i nie żałuję!
Tak, przez to mam teraz rok przerwy między nauką, bo zdecydowałam, że chcę zrobić naprawdę dobre rzeczy! Marzę o tym, żeby dostać się na filmówkę i chcę wykorzystać każdą chwilkę na jeżdżenie na konsultacje, pisanie scenariuszów, esejów, robienia potrzebnych zdjęć i całej tej kosmicznej teczki. Potrzebuję na to jednak czasu i rok, w którym nie muszę angażować się w naukę matematyki, anatomii, czy angielskiego (czy miliona innych) jest dla mnie bardzo komfortowe.
To nie znaczy oczywiście, że teraz przez dziesięć miesięcy nie będę wychodzić z domu i będę robić tylko filmy, bo jakoś muszę odpracować ten stracony czas. NIE!
Po pierwsze- jaki stracony czas?! Dla mnie szkoła i edukacja to ważny obszar życia jedynie dlatego, że mogę się rozwijać… ale to nie jedyne pole rozwoju. Bardzo często słyszę słowa: „jak się ma dużo czasu, to się nagle go nie ma wcale… e pewnie na nic teraz nie masz czasu, co?”. No nie mam, ale to dlatego, że mam dni wypełnione po brzegi. Zawsze starałam się tak działać. Czasami jest to dzień wypełniony odpoczynkiem- bo takie też muszą być! Czasami dzień poświęcony rodzinie i takie muszą być w moim życiu przede wszystkim. Jednak większość czasu wypełniam podróżami, spędzaniem czasu w galeriach, ze sztuką, na czytaniu książek, oglądaniu filmów, jeżdżeniu na wykłady o filmie (o tym za kilka dni) i przygotowywaniu się do szkoły na za rok.
Po drugie- zmieniłam się. Jak wspominałam wyżej: to była moja najtrudniejsza decyzja w życiu. Podjęłam ją, ale myślałam o tym ponad pół roku bardzo intensywnie. Rozmawiałam z ważnymi dla mnie osobami, z moim spowiednikiem, z chłopakiem i bratem, którzy w tej kwestii byli dla mnie dużym głosem rozsądku i tak! Zdecydowałam, że nie idę. To ciągnie za sobą teraz konsekwencje. Piękne konsekwencje. Uczę się, że moje życie jest MOJE. Nigdy nie podpasuję wszystkim, ale to ja mam być szczęśliwa i robić to co kocham. Jeśli teraz jestem w na tyle dobrej sytuacji, że nie muszę ani pracować ani się uczyć w szkole i chcę t wykorzystać- to to jest moje! I dzięki temu uczę się, że nie pójście na studia nie skreśla człowieka z listy dobrych i mądrych, że wyjazd z Elbląga nie oznacza, że ktoś jest lepszy i najważniejsze- że jeśli za rok nie dostanę się na filmówkę, to tak się może stać i mogę próbować w następnym roku i przez kolejne dwadzieścia lat. Bo życie to nie szkoła, to nie oceny, to nie „szczere” rozmowy z nauczycielami, którzy chcą tylko twojego dobra. Taka się czuję teraz wolna i taka szczęśliwa!
Właśnie tego potrzebowałam- wolności i szczęścia. Mam tą przyjemność poznania łaski Bożej. Przez lata zakumplowałam się z Jezusem i pokochałam go na tyle, że wiem kto mnie umacnia. Wiem, że nie oceny, nie to czy pójdę do szkoły jest ważne- a to czy będę miała czas poświęcić w ciągu dnia dwie godziny na rozmowę z Nim. Na czytanie Pisma Świętego. I tak, brzmi to pewnie głupio dla tych, którzy jeszcze nie poznali. A dla mnie? Dla mnie to piękne doświadczenie zrezygnowania z czegoś co było dla mnie tak istotne- bo od zawsze najbardziej cieszy mnie jeśli ktoś widzi we mnie mądrą osobę. Teraz tych sytuacji jest mniej, bo… jak mogłam nie pójść na studia? 😮 „Gdzie na studia poszła Karolina”, „A wiesz mamo, w tym roku nigdzie” „COOOO?!!!” I nie obwiniam tych ludzi, też taka byłam. Ale szukam spokoju i zawierzenia.
Nie, nie jest tak, że rzeczywiście znajduje codziennie ten czas dla Boga, choć się staram. Jestem tylko głupim człowiekiem, który na swoje postanowienia pielęgnowania relacji czasami po prostu kręci nosem z niewiadomych względów. Ale staram się. I wiem, że dzięki tej decyzji jestem wolnym człowiekiem, który poznaje siebie i który bardzo mocno chce być zbawionym. Bardziej chcę tego niż magisterki! 😀 I choć to dwie różne rzeczy, które przecież mogą iść w parze. To u mnie pewnie będą mogły… ale po wyciszeniu. Nie jestem jeszcze w tym wyciszeniu. Jeszcze gnam, jeszcze chce zdobyć świat i każdy dzień. Uczę się pokoju i zaufania Bogu. Ciężko mi przychodzi cholernie… ale tak to jest.
I jak czytacie i sobie myślicie: „boże, co ona gada. Niech do klasztoru idzie jak tak!” to nieee! 😀 Nie zatrzymałam sobie życia. Nie siedzę 24/7 w kościele- nawet tak nie lubię i nie chcę nigdy! Moje życie jest pełniejsze. Tylko bez szkoły. Ale to nie znaczy, że nie mam codziennej motywacji do wstawania łóżka i że spędzam całe dnie na kompie, bo nie miałam takiego dnia jeszcze ani razy odkąd skończyłam Liceum Plastyczne.
Po prostu- nie poszłam do szkoły. Chodzę tylko zaocznie na florystykę, ale to takie tam- raz na dwa tygodnie w sobotę układam kwiatki ^^ Oj nie wyczerpałam tematu. Jeszcze będę o tym pisać o wiele więcej. Innym razem! ;D