Dzisiaj o książce, która swoją premierę miała dopiero wczoraj, a mnie urzekła w Internecie już jakiś czas temu. W tym poście kilka słów na temat książki Szirin Ebadi: „Kiedy będziemy wolne”. O książce trudnej, ale jak bardzo potrzebnej! Zapraszam 🙂
Nie będę ukrywać- zainteresowałam się tą książką ze względu na GENIALNĄ okładkę, w której już po pierwszych sekundach odkryłam rękę Magdaleny Danaj . Co by nie mówić o jej ostatnim (dla mnie żenującym) wywiadzie w Przekroju i paru nietrafiających do mnie żartów ostatniego czasu, to jednak uwielbiam tę stylistykę, uwielbiam tę kreskę i charakterystyczne litery, do których przyzwyczaiła mnie autorka Porysunków. Dlatego niesamowicie ucieszyłam się, że będę mogła przeczytać książkę, która zostanie przez nią zilustrowana. Takie też miałam wyobrażenia o tej książce. Błędne jak się okazało.
Pomijając fenomenalny pomysł i wykonanie grafiki na okładkę w środku znajduje się naprawdę znikoma ilość ilustracji. Jedynie to co przedstawiam Wam poniżej, oraz kilka odręcznym napisów i zamiast trzech gwiazdek ptaszki między tekstami. Najbardziej jednak zdziwiło mnie, że każdy rozdział rozpoczyna ten sam obrazek O.o Niby spoko, bo jest porządek, bo jest wszystko spokojnie, jednolicie… ale kurcze! Nie tego oczekiwałam. Niestety. A że książkę chciałam przeczytać ze względu na Danaj, to naturalnym jest, że zaczęłam właśnie od tego aspektu. Wybaczcie 😉 Wiem, że nie powinno się tak robić. Tym bardziej przy książce, w której znajdują się tak ważne i poważne rzeczy. Tak więc znając moje małe rozczarowanie (małe, bo to co jest jest dobre. Żałuję po prostu, że tak mało) możemy przejść do tego, co rzeczywiście istotne.
Kiedy będziemy wolne to książka o sytuacji w Iranie, o kobietach i wielkiej niesprawiedliwości. Opisane przez laureatkę pokojowej Nagrody Nobla w sposób tak prawdziwy, tak intymny i tak trudny! To nie jest typowe wkurzenie się na świat i na Iran. To przepiękny obraz kobiety zakochanej w swoim kraju, która jest sędzią i doskonale zna prawo, które powinno w nim obowiązywać. To również pokazanie jak mało można zrobić, ale jak bardzo jest to potrzebne. To ogromny upadek człowieka, który wniósł niesamowicie wiele w życie innych ludzi.
Kiedy czytałam tę książkę było mi autentycznie przykro. Byłam wkurzona i zła! Jak zawsze zderzając się z tak ciężką książką. To właśnie tu ukazuje się najpiękniejsza, choć najtrudniejsza walka o feminizm. Taki, który jest dobry i nie tworzy zła. Nie ma w nim nienawiści, ani ignorancji innych. To walka o siebie. O innych. To ukazanie również, tej niezrozumiałej dla mnie, wiary w innym świetle. Kilka razy miałam już styczność z książkami o tej tematyce, ale były bardziej literackie. Dopiero tutaj poczułam o co tak naprawdę chodzi. Nie wystarczy uciec z kraju, lub nie zgadzać się na takie traktowanie. Nie chodzi nawet o podporządkowanie. Sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. I dobre są takie książki. Dla mnie ważne i pokazujące, że moje niektóre uczucia są bardzo błędne.
Osobiście ją przeżyłam i nie chcę o tych osobistych odczuciach tutaj pisać, ale jedno jest pewne- warto zainteresować się tą pozycją! Oczywiście ze względu na to, że po prostu przepięknie będzie wyglądać na regale i miło się ją czyta (tak wizualnie), to przede wszystkim dlatego, że to ważna i bardzo dobra historia. Bardzo prawdziwa i pokazująca wiele. Dobrego i bardzo złego. Tak więc polecam, bo w każdym aspekcie- to ładna rzecz 😉