Hejka! 🙂
Walczę z zimnem, dlatego wyszłam (choć bardzo mi się nie chciało) na ogród pisać notkę. Oh! Jak mogłam być taka głupia i tyle czasu spędzać w pokoju?! Teraz mam zupełnie inną sytuację. Choć na długi rękaw, to jednak słońce w twarz to jedyna rzecz której potrzebuję! Jem też śliwki, ale nie są dobre, więc nie polecam 😀
Pamiętacie mój post o fotoksiążce, w której zawarłam zdjęcia z reportażu TADEUSZ Samotny człowiek i pies? Jakiś czas temu dostałam możliwość przetestowania kolejnego foto-produktu i nie zastanawiałam się ani chwili. Tym razem jednak mowa była o fotozeszycie, który z automatu trochę skreśliłam przez swoją bardzo zeszytową formę. W żaden sposób mi ze sobą nie współgrało… no bo jak połączyć fajną fotografię ze skoroszytem? Mimo wszystko dałam szansę i dzisiaj trochę o tym co myślę o tym produkcie.
Zdecydowałam się na dwa zeszyty. Jeden z poprzednim reportażem (tak dla rzetelnego porównania), a drugi ze zdjęciami z telefonu. Czemu? Po pierwsze- akurat przechodzę czas w których nie mam żadnych zdjęć, które chciałabym oprawić w książkę, czy chociażby w zeszyt. Jednak najważniejszym było to, że chciałam sprawdzić jakość wydrukowanych zdjęć z telefonu.
Nie posiadam najlepszego na świecie aparatu w telefonie nad czym oczywiście niesamowicie ubolewam, ale cóż zrobić. Walczę. Chciałam na tych kilku stronach zapisać miesiąc bloga. Wiem, że może to powód żaden, ale ja lubię swojego bloga. Lubię ten czas. A moja decyzja o Ciutwięcej była nie tylko poświęceniem godziny na post, a podporządkowaniem całego życia w jakiś tam sposób. Każde zdjęcie to jakaś pamiątka. Ważniejszego lub mniej ważnego zdarzenia i dlatego tak o. Tym bardziej, że większość zdjęć, które znajdują się w tym zeszycie to moje Instarelacje, które po 24 godzinach znikają z internetu. Oczywiście zapisuję je sobie wszystkie na telefonie, ale to żadna frajda tak oglądać zdjęcia na małym ekraniku.
Myślę, że będzie to jeszcze bardziej interesujące dlatego, że większość z Was/ Nas robi najczęściej zdjęcia komórką… a później boimy się je wywoływać, czy przenosić w inny sposób na papier, bo boimy się wydanych pieniędzy na złą jakość wydruku. W projekcie popełniałam wszystkie najgorsze bóle wizualne. Jednak chciałam to zrobić jak najładniej się dało żeby Wam opisać i powiedzieć czy warto.
I tak oto w środku znalazły się kolorowe tła (choć zrobiłam to jedynie na dwóch stronach), emotki i… okładka z fakturą, a nie czarną plamą 😉
Trzydziestostronnicowy zeszyt z papierem matowym i kolorowymi zdjęciami przede wszystkim z telefonu, ale również z aparatu. Moje pierwsze wrażenie? Tysiąc razy gorsze niż z fotoksiążką. Wtedy byłam zakochana. W grubym papierze, w składzie, w grubości i rozmiarze. Wszystko było idealne! Tutaj pierwsze co rzuca mi się w oczy to pleksa, która chroni (?) okładkę. Powoduje to, że efekt jest mierny, bardzo! Samą okładką na początku byłam zachwycona… ale po bliższym przyjrzeniu widać taką pikselozę, że głowa mała 😀
ALE to blog o rzeczach ładnych, więc czemu po tylu gafach nadal ten produkt znalazł się na liście produktów wartych uwagi? Ponieważ choć środek ma bardzo cienkie kartki, to jakość zdjęć jest naprawdę dobra! A to w tym wszystkim najważniejsze… bo przecież skoro wiecie, że faktury niewarte, to można wziąć na okładkę jeden kolor i będzie po sprawie 😉 Myślę, że to fajny sposób na przedłużenie wakacyjnych wspomnień.
Zdecydowanie nie jest to produkt warty wpakowywania tam fotograficznego portfolio, ale na luźne zdjęcia z przyjaciółmi jak najbardziej! Tym bardziej, że właśnie w tym momencie odkryłam, że dzięki skoroszytowi można fotoksiążkę postawić (o ile zrobicie ją w poziomie jak ja na niektórych stronach) i zeszyt nie musi leżeć schowany w komodzie, a z powodzeniem możecie go położyć na biurku! A może tak zrobić mały fajny kalendarz z prywatnymi zdjęciami na rok 2018? 😀 To jest bardzo dobra i twórcza myśl. Zapisujcie w zeszytach i róbcie. Cóż za prezent pod choinkę dla bliskich mmmmm ^^ Fajna i niedroga zabawa 😀