Hejka! 
Dzisiaj wieczorkiem szybciutko ubrudzimy się jeszcze w farbie. Zacznę od tego, że powinnam zacząć hejtować farby akrylowe i zrobić osobną notkę ku temu żeby oceniać, która jest dobra, a która całkowicie nie- ale może o tym kiedyś. W tej notce natomiast przechodzę do drugiej części Zosi Samosi. Wow! To niesamowite jak wielką popularnością cieszy się ten post. Lubię jak do mnie piszecie sensowne wiadomości, serio. Lubię z Wami rozmawiać. Nie lubię, kiedy te notki trafiają jak grochem o ścianę. Jednak wiem, że wszystko zależy ode mnie i od tego jak mocno postaram się, żeby na tym fioletowym-sercu było fajniej
Dzisiaj kilka słów o farbie, którą polecam i której nie polecam. Wiedzcie, że z fioletu wyjść w biel jest bardzo trudno! Dobra farba jest niezbędna, bo nawet najlepszą trzeba kolor pokrywać kilka razy. Ja niestety miałam to nieszczęście doświadczyć gęstej, kryjącej i lejącej, gównianej. Z racji takiego doświadczenia postanowiłam Was uprzedzić. Może mimo wszystko skusicie się na moją propozycję. Tak jak wspominałam w pierwszym poście- nie jestem specem od farb ściennych, ale jako dziewczyna nieznająca się na budowlance itp. mogę wyrazić swoją opinię dla innych dziewczyn mojego pokroju. Poza tym- taka dziewczyna to skarb, interesujcie się takimi, co to malują ściany, a nie godzinę dziennie swą twarz … chociaż oczywiście- jeżeli robi to dobrze, to też fajnie ;D
CO JEST DOBRE?! Moi mili, moim najnowszym odkryciem jest fantastyczna farba Flugger Dekso 5, którą polecam w stu procentach. Po pierwsze: rewelacyjnie kryje! Po drugie: jest bardzo gęsta, przez co nie chlapie na prawo i lewo. Po trzecie: zupełnie nie śmierdzi i w pokoju można spać już na następny dzień (w dzień malowania na pewno też… o ile chce Wam się sprzątać. Ja malowałam w nocy, więc po skończonej robocie marzyłam jedynie o łóżku).
CO JEST ZŁE?! Najgorsze na co możecie trafić podczas samodzielnego malowania ścian to farba Optipaint. Po super zastosowaniu poprzedniej farby byłam przygotowana na to, że w jeden dzień obskoczę cały pokój. Niestety nie. Farba totalnie nie kryje, a co najgorsze- jest tak bardzo rzadka, że moje ciuchy, ręce, nogi i twarz były w małych kropelkach farby. Okey, możecie mówić, że powinnam się ochroni, ubrać w ochronne ubranie do zniszczenia od stóp do głów… mogłabym nawet to zrobić, gdyby farba pięknie pokrywała fioletowy kolor- nie robiła tego. Poza tym- w domu śmierdziało chyba trzy dni… a poddawałam się naprawdę szybko. Przejeżdżałam kilka razy wałkiem i farbę zamykałam, bo stwierdzałam, że to nie ma sensu. Serio. Nie polecam baaardzo! I nie sugerujcie się dużym opakowaniem farby. Niech Was nie zwiedzie, że dacie radę pomalować tym cały pokój. Fuj.
Tyle. Nic odkrywczego, ale może komuś się przyda 
Mam dla Was jeszcze dwa posty Zosi w najbliższym o tym, czy ciemne kolory rzeczywiście pomniejszają pokój.
Buziaki! ;*