Hejka! 🙂
Ja dzisiaj tak szybciutko (mam nadzieję, że szybciutko). Wiem, ostatnio moje myśli za bardzo są wypuszczane w świat, notki są na kilka kilometrów i Wy- biedni musicie to wszystko czytać. Jakoś tak mi się profesjonalniejsze te posty wydają, kiedy mają wstęp rozwinięcie i jakiekolwiek zakończenie. Nie tworzę tego z szablonem w ręku i wytycznymi z matury, ale jakoś tak samo wychodzi. Od momentu kiedy osiągnęłam dno totalne jeżeli chodzi o moje blogowanie, to staram się tutaj starać (z jakim skutkiem oceńcie sami). Czasami mi się jeszcze zdarzają krótkie notki o niczym i na pewno nigdy nie przestaną się tutaj pojawiać…. ale czasami chyba potrzebuję czegoś więcej. Czasami potrzebuję Wam powiedzieć o wiele więcej. Tak jak już wspominałam- nie chcę żeby ten blog był tylko pokazywaniem mojego życia. Co zjadłam, co zrobiłam. Nie chcę tutaj się chwalić jakimi drogimi furami jeżdżę i jak często przeprowadzam się do coraz większych apartamentów. Pewnie, że bym tak chciała żyć, ale co by Was to interesowało? No nic! ;D Chcę żebyście wchodząc na mojego bloga mogli coś z tych kilku minut dziennie spędzonych tutaj wynieść. Żebyście mogli coś poczuć, ugotować, przeczytać, posłuchać, obejrzeć, powkurzać się ze mną lub wprowadzić w swoje życie trochę radości. No lubię ostatnio do Was pisać więcej i robię to zupełnie nieświadomie- taki okres. Jakiś mam dobry czas na prowadzenie bloga no. Dobrze mi z tym serio. Nawet gdybym spytała Was teraz, czy wolelibyście krótsze notki, to ni jak nie przełożyłoby się to na moje pisanie- ponieważ zaczynając pisać notkę nie mam w głowie: o! dzisiaj będzie długa. To tak samo jakoś wychodzi. Czasami po prostu moich myśli nie umiem zmieścić w czternastu zdaniach, a czasami wystarcza mi na zawarcie wszystkiego jedynie pięć znaków i wymowne zdjęcie. No cóż, każdy chyba tak ma. Prawda?
Ale do brzegu! Ciężko mi ostatnio idzie z tym moim czytaniem, ale walczę. Naprawdę. Wiem, że nie mam co się oszukiwać, że w wakacje nadrobię cały swój stos- nie ma na to szans. Wiadomo, w wakacje teoretycznie jest więcej czasu- ale wtedy jeżdżę, zwiedzam, robię milion rzeczy, przy których niestety książka chociaż bardzo pożądana nie znajduje miejsca. Jednak spokojnie- posty z książkami będą pojawiały się do końca prowadzenia fioletowego-serca. Czytam coś zawsze, tylko po prostu są okresy, kiedy jedna książka leży mi w torbie baaaardzo długo. Lubię nawet takie momenty, wtedy z bohaterami jestem o wiele dłużej i widzę w tym same plusy… poza zwiększającą się kupną interesujących tytułów wołających weź mnie! Przeczytaj mnie!
Po tylu latach współpracy z prawie wszystkimi polskimi wydawnictwami jestem już w stanie oceniać książkę nie tyle po okładce, co przede wszystkim właśnie po wydawnictwie. Jest kilka takich, których nie znoszę i wszystkie ich pozycje są godne pożałowania, ale jest również mnóstwo takich, po których nowe tytuły sięgam bez zająknięcia. Pewnie, czasami zdarza się rozczarowanie, ale na szczęście jest ono rzadkością i zazwyczaj są to dobre wybory. Jednym z takich dobrych wydawnictw jest ZNAK. Jedną z ostatnich książek jaką wydał jest Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie reklamowana jako następczyni Zaginionej dziewczyny (przyznam bez bicia: widziałam w kinie, nie czytałam, ale bardzo lubię! Polecam). Z racji tego, że ekranizacja była fantastyczna, stwierdziłam, że muszę ocenić, czy rzeczywiście ma jakiekolwiek szanse konkurować z tak dobrą historią. Bez zbędnych wstępów i wzbudzania Waszej ciekawości- Jessica Knoll ze swoim debiutem robi naprawdę niesamowite rzeczy z emocjami człowieka! Ja ciekawości wzbudzać nie chciałam, ale ona robi to na każdym kroku! Każda kolejna strona jest ciekawsza od poprzedniej. W momencie kiedy wydaje Ci się, że lepiej być nie może- nagle jest zwrot akcji i wszystko pochłania Cię nowymi doznaniami. Kurcze, uwielbiam takie książki. Oczywiście, czytając ją czułam coś typowego. Typowy sposób pisania i niepokojący amerykański klimat. Mimo wszystko historia jest naprawdę inna. Jak zawsze nie mogłam się pozbierać po każdym trudniejszym momencie i myślałam o tej książce i jej bohaterce przez cały czas kiedy egzemplarz leżał w torbie.
Jednak mam jedno zastrzeżenie. Dosyć poważne. Dla mnie w książce były dwa bardzo ważne zwroty akcji, które autorka opisała w taki sposób, że zupełnie je pominęłam. No wiecie- czytacie, czytacie, czytacie […] wszystko jest spoko i ogólnie bardzo Was ciekawi, ale nagle znajdujecie się w zupełnie nieznanym terenie, całkiem nowej odsłonie…. o której wszyscy wiedzą- tylko nie Ty, oczywiście. To tak samo jak w tych najgłupszych snach. Kiedy już wejdziesz w jedną przedziwną scenę i nagle z niewiadomych względów pojawiasz się w zupełnie innym miejscu. Jak?! Kiedy?! Gdzie?! Można by było pomyśleć: okey, nie skupiłam się. Zapewne przespałam moment. To niemożliwe. Byłam tak skupiona na każdej scenie, że nie wiem w jaki sposób mogło mi coś umknąć. To nie jest moja pierwsza w życiu przeczytana książka. Już w pewien sposób umiem odróżnić kiedy coś do mnie trafia, kiedy nie. Kiedy autor po prostu nie podołał lub kiedy ja nie dałam rady ogromowi informacji. Tym razem wina leży po stronie autorki. Opisywała wszystko tak szczegółowo i fantastycznie… a najważniejsze momenty zajmowały jej może pół strony i to jeszcze zapisanej zdaniami nic nie opisującymi. Nie mogłam sobie tego wyobrazić, co wiązało się z tym, że kiedy już wracałam do świata żywych nie wiedziałam skąd znalazłam się z bohaterami w nowej scenerii. Uwierzcie, nienawidzę tego! Mimo wszystko, pomijając te dwa niezbyt dobre momenty- czytało mi się wybornie ♥
Historia jakich pełno. Kobieta niby szczęśliwa, ale wchodząc głębiej zdajemy sobie sprawę, że ze swoim idealnym narzeczonym wcale nie jest szczęśliwa, a jej przeszłość prześladuje ją nawet po ponad dziesięciu latach. W książce pełno retrospekcji- którą uwielbiam- jak i teraźniejszej historii Ani. Może takim super młodym dziewczynkom bym nie polecała, ale nastolatkom i ich matką z całą pewnością! Pamiętajcie, jak będziecie kiedyś z mamami na zakupach, to zainteresujcie się tą pozycją, warto! 🙂 Ja jestem jak najbardziej na tak.
Ostatnia rzecz (miało być krótko dzisiaj, wybaczcie ^^) okładka- jestem w stu procentach na nie! NIE! Po pierwsze ta beznadziejna róża, po drugie brokat na róży (nie znoszę, kiedy okładki są brokatowe… kojarzy mi się to jedynie z dzieciństwem i wymienianiem się karteczkami. Te z brokatem były najcenniejsze… a kiedy wyszły karteczki-naklejki z brokatem- nie było nic lepszego. Są to rewelacyjne wspomnienia, ale błagam zaprzestańmy stosowania tego na poważnych książek, które pojawiają się we wszystkich księgarniach w Polsce). Font jest nie taki zły, ale kolory są tragiczne! Złe rozmieszczenie i szkoda, ze róża nachodzi na nazwisko autorki książki- totalne nieporozumienie. Okey, czasami to wygląda dobrze, bo ma jakieś zastosowanie… ale tutaj nie ma żadnego. Fuj. Bardzo jestem na nie- ale fajnie, że to kolejny przykład tego, że jedynie środek informuje nas o wartości książki 🙂
Buziaki! :*
Przeczytałam! I błagam, Karolina! MATKOM!!!!! OM! A nie "matką". Przepraszam, ale błąd z "ą" zamiast "om" (czy też odwrotnie) doprowadza mnie do szału. A różnica jest taka, że końcówkę "om" dodajemy przy liczbie MNOGIEJ a końcówkę "ą" przy liczbie POJEDYNCZEJ.
Zapamiętać i nigdy więcej źle nie pisać. Ładnie proszę! ;_;
(ten błąd jest w piątym akapicie, gdybyś szukała XD)
Swoją drogą, rozwaliło mnie Twoje "staram się tutaj starać" w pierwszym akapicie notki ♥
A okładka książki faktycznie fatalna. I jeszcze ten żółty napis ;_; Może komuś innemu to pasuje, ale ja nie-na-wi-dzę połączenia żółtego z różowym. Po prostu nie. Nigdy. Nigdzie. Nie, nie, nie.
I skoro te ważne wątki są opisane tak, że się je przeocza, to chyba nie sięgnę po książkę, mimo że mnie zachęciłaś… aczkolwiek dzisiaj już pewna osoba mi poleciła aż trzy książki, więc tamte będą miały zapewne pierwszeństwo…
Ha, mam nadzieję że mnie nie znienawidzisz za ten komentarz 😀