Hejka! 🙂
Dzisiaj jest tak strasznie pochmurny dzień, że nie chce mi się wychodzić spod kołdry nawet po herbatę do kuchni… niestety nie ma tak dobrze. Jest poniedziałek- z domu wychodzić trzeba ^^ Nim zapomnę, chciałabym Was zachęcić do obejrzenia ( i oglądania co niedzielę ) filmików na youtube odnośnie Światowych Dni Młodzieży. Już od jakiegoś czasy mam w planach dodać dla Was więcej informacji na ten temat, ale na razie jakoś mi z tym nie po drodze- do czasu! Zobaczycie, że niedługo będziecie mieli tutaj całą bazę informacyjną ^^ Tymczasem zapraszam do zapoznania się z naszymi elbląskimi wolontariuszami KLIK W tą niedzielę będzie już pierwsza katecheza. Już będzie fajniej! 😀
Dzisiaj natomiast ani o Krakowie ani o youtube. Dzisiaj mili Państwo skończył się mój trzeci tydzień bezmięsnej męki Jak mi z tym? Zapraszam do przeczytania 😉
Powoli zaczynam żałować, że o swojej miesięcznej diecie wegańskiej powiedziałam tak wielu osobom ( pomijając bloga- tutaj wiedzcie wszyscy, widzę jak wielkie zainteresowanie wzbudza ta seria. Swoją drogą mega super! ♥ Wkładam w te posty tyle czasu, że miło mi później patrzeć na wszystkie komentarze i statystyki 😀 ) Teraz kiedy luty dobiega końca wszyscy są tak bardzo ciekawi co z tą moją dietą dalej. Czy zostanę? Czy przestanę? Czy w głowie mi się już do końca pomieszało? No i jak z tą głową jest? Oj, ciężko… powiem Wam. Naprawdę ciężko. Po trzech tygodniach jarania się wszystkim co wegańskie, po rozmowach z weganami no i mega dobrym codziennych dwudziestoczterogodzinnym kontakcie z moim kolegą , którego mogę spytać dosłownie o wszystko i który cieszy się kilka godzin, kiedy sama znajdę jakiś przepis, którego nie znał i może go wypróbować. Lubię to życie. Lubię je w domu. Lubię blendować wszystko na paćkę i jeść gruz, kiedy nie chce mi się iść do sklepu po chleb z napisanym składem lub nie chce mi się piec bułek. Lubię to wszystko strasznie mocno…. chociaż nadal wiem, że mogłoby być zdrowiej!
Tylko, że nagle trzeba wyjść z domu. Pójść do restauracji lub na osiemnastkę. I jak wtedy nie możesz zjeść nawet tortu to w głowie zapala Ci się Chyba coś jest nie tak?! Kurde, a co Ci się stanie jak go zjesz?! Nie jesteś uczulona! Ty nie zjesz, to ktoś inny zje. To mleko już zostało wydojone no i koniec kropka. Świata nie uratujesz tym, że nie zjesz! Gdyby jednego dnia ogłoszono, że nie można już jeść mięsa, to z moim kolegą pewnie skakalibyśmy ze szczęścia. Mielibyśmy taką przewagę nad ludźmi, którzy są jeszcze tacy nieświadomi jakie super rzeczy można robić…. ale teraz kiedy jadąc do koleżanki na obiad muszę zabierać swój makaron to stwierdzam, że coś jest nie tak i chcę zaprzestać, bo czuję się idiotycznie. Nie wyobrażam sobie, że na święta do mojej babci przyniosę sobie własne jedzenie zapakowane w pudełeczka. Na razie chodząc do niej i decydując się jedynie na herbatę wiem, że to tylko na chwilę- ale gdyby to miało być już na zawsze- to jak?! Jak można gardzić jedzeniem babci?! Mojej babci nie można, bo gotuje najlepiej na świecie!
Oczywiście, mam już tak bardzo spaczony mózg przez te wszystkie rozmowy, przez te wszystkie filmy, nawet przez to, że na okrągło teraz bronie wegan, że nie wyobrażam sobie na razie, że mogłabym zjeść jakieś zwłoki. Tylko, że zauważcie- miesiąc temu nie wyobrażałam sobie tych zwłok nie jeść. Punkt patrzenia zależy od punktu siedzenia. Tego się trzymajmy. Nadal chcę wrócić do mięsa, bo jestem zbyt słaba żeby tak sobie odmawiać wszystkiego. Poza tym czuję się zbyt idiotycznie czytając każdy skład, nie mogąc wejść do sklepu, złapać czegoś i wyjść. Nie mam ochoty robić tej męki swoim znajomym.
Nie mogę przecież oszukiwać systemu i być weganką jedynie w domu, bo tak mi w sumie odpowiada, ale u babci już jeść zwykłe jedzenie, bo to jedzenie babci. Nie wiem jak to pogodzić, ale czuję, że teraz całe swoje życie, całą swoją energię poświęcam na jedzenie. W głowie, w rozmowach cały czas tylko jedzenie, jedzenie i jedzenie. To złe, ale wiem, że niewątpliwie każdy wegan tak ma- bo jak nie zwracać uwagi na jedzenie, kiedy wszędzie można doszukać się zwierząt.
Eh. Najciekawiej to w mojej głowie będzie za tydzień we wtorek, kiedy już będę mogła zjeść normalne naleśniki i kupić sobie hot doga…. w tej chwili mdli mnie jak myślę sobie, że mogłabym zjeść parówkę. A mówiłam sobie- Karolina, tylko pamiętaj, nie oglądaj żadnych wegańskich obrazków, zdjęć ani filmów! Nie gadaj z weganami o zwierzętach! Wymieniaj się z nimi jedynie przepisami. Ta …. -.- Tyle właśnie wyszło, że moja siostra na połowę marca musiała mi zamawiać w restauracji na uroczystość wegańskie menu! Spokojnie, będę Was informować co i jak. Jakiś film chyba nagram na moją relację pierwszej piersi z kurczaka w buzi po praniu mózgu! ^^ O ile oczywiście zdecyduje się ją zjeść… aaaaaaaaaaaaaa… nienawidzę! 😀 Przecież ja nie mogę być weganem! Nie mogę.
No ale dobra. Moją burzę w mózgu zostawię sama dla siebie, nie będę Was już tym męczyć ^^ Żeby nie było aż tak nudno, to dzisiaj obalę kolejny mit. Jaki? To już możecie dowiedzieć się z tytułu posta. No to lecimy:
Tak. Wegan = milion. Przechodząc na weganizm byłam świadoma, że będzie to kosztowny miesiąc, że te wszystkie składniki na pewno nie są darmowe i spoko. Jak ma być zdrowo, to czemu nie. O zdrowym weganizmie pisałam TUTAJ Pierwsze zakupy- wiadomo: migdały, suszone owoce, mleko kokosowe, ryżowe, sojowe, ryże, kaszy, milion świeżych owoców i warzyw, zupy wegańskie itp…. a no i jeszcze stek… na zdjęcia ! 😀
No i nie oszukujmy się, nie wydałam dwóch złotych… ale jak robiłam mięsne zakupy, to też rzadko udawało mi się za pełen wózek zapłacić dwa złote O.o Policzmy ile razy… mhy…. nigdy?!!!! Tak więc będąc przy kasach jakoś nie odczułam, tym bardziej, że były to pełne zakupy żywności takiej na dłużej. Tak więc – jolo ^^
Tak strasznie nie lubię gadać o kasie, a wyczuwam, że dzisiaj będzie typowo ekonomicznie, statystycznie i nie podoba mi się to- ale to ważna kwestia, kiedy mówi się o weganizmie, więc jakoś może zapomnę o niekomfortowej sytuacji, w jakiej sama postanowiłam się postawić.
O jedzeniu będzie więcej w jakimś innym poście, ale uchylam rąbka tajemnicy przestawiając kilka fotek 😀 No to lecimy:
Kanapki do szkoły z czym? W normalnym życiu zapewne z serem i szyną. Sery i szynki z niewiadomych względów są pakowane po pięć plasterków, są niedobre, niezdrowe i napakowane świństwami ( uważałam tak już wcześniej! ) ale kosztują jakieś dziesięć złoty. Jak jadłam mięso to tak w sumie całkiem szybko to się wykorzystywało na dwie osoby, no ale spoko przecież- jedzenie jest po to żeby je jeść. Aktualnie nie mam możliwości na takie szybkie wsadzenie czegoś do kanapki szkolnej, więc w mojej lodówce ani śladu takich produktów ( na szczęście moja mama postanowiła również czasami wszamać to co przygotowuje ) I z czym robię kanapki? Z mnóstwem warzyw!!! ♥ Czasami z wegańskim kotletem, albo ostatnio z pastami, w których się zakochałam! ♥ A pasta najpyszniejsza z najpyszniejszych to puszka groszku i jeden ząbek czosnku- koszt? Pewnie jakieś niecałe dwa złote, a pasty jest cały kubek… tylko, że zadziwiająco szybko znika ^^
Już zauważyliście, zjadacze mięsa, jak bardzo żyjemy w błędzie? Nie? No to lecimy dalej:
Tofu to koszt ok. 12 zł- tyle że nikt takiego nie kupuje i wszyscy czekają na promocje ! 😀 No a promocje są bardzo często i wtedy kosztuje około czterech złotych… a zastępuje jajka, mięso i ser ( chyba ser, jeszcze nie próbowałam ) Mięso jest niezdrowe, naszpikowane antybiotykami ( wcześniej też miałam tego świadomość! ) i kosztuje więcej. Spaghetti z tofu i tofucznica to objawienie i jest przepyszne! ♥ Napiszę o tym już niedługo! 😀
Mleko roślinne to koszt ok. 12 zł- jak ktoś nie wie. Później nagle okazuje się, że jest takie za cztery, a jeszcze później, ze mleko kokosowe można zrobić samemu z kokosa… co wynosi około 2 zł… czy ile tam kosztuje paczuszka wiórków kokosowych i jest zdrowe i wiesz co w nim jest jak pijesz!
I wszyscy tak gadają, że w każdym przepisie wegańskim są kilogramy migdałów, nerkowców i innych drogich rzeczy. POKAŻCIE MI W KTÓRYM?! Bo nie zauważyłam. Jeżeli nie jesteśmy weganami i wchodzimy na przepis, w którym zastępujemy zwierzęce produkty innymi, to rzeczywiście doznajemy szoku – ja doznawałam i się zdarzałam – tylko jak nagle jesteś weganem, to się okazuje, że to wszystko masz w domu, bo kilka migdałów potrzebowałeś do innej rzeczy, mleko zrobiłeś, to masz; olej kokosowy to podstawa pierwszych zakupów, więc starcza Ci przynajmniej na miesiąc; warzywa masz do wyboru do koloru i tak jakoś… każdy przepis możesz zrobić bez wychodzenia z domu. Migdały, nerkowce, żurawina, daktyle itp SĄ ZDROWE! Powinny być w każdej diecie- ja przynajmniej przed weganizmem jadłam codziennie do jogurtu naturalnego. Było mi dobrze ♥
Ok, już mi się znudziło gadanie o forsie, więc przechodzę do podsumowania:D
Weganie nie wydają pieniędzy na niezdrowe mięso! Nie wydają pieniędzy na żółty ser, który ma w sobie nie wiadomo co! Oszczędzając na niezdrowych zwłokach mogą bezboleśnie przeznaczyć pieniądze na zdrowe inne produkty… które swoją drogą powinny chociaż czasami znajdować się w diecie każdego przeciętnego człowieka dbającego o swoje zdrowie. Migdały w przepisie nie oznaczają żadnego wykwintnego ani drogiego jedzenia -.- Po jednych większych zakupach okazuje się, że produkty starczają na wiele, nie tylko na jeden, przepisów i dań.
I pewnie- jak jesteś turbo zdrowym weganem, to będziesz wydawał majątek w sklepie ze zdrową żywnością… tyle, że jak nie jesteś weganem i odżywiasz się turbo zdrowo, to też chodzisz do takich sklepów, a mięcho kupujesz dziesięć razy drożej niż przeciętny człowiek w supermarkecie- bo jest zdrowsze. Jak jesteś niezdrowym weganinem- to masz serio mega spoko! Masz tak jak niezdrowy przeciętny człowiek- tylko jesz kanapki z pastami, a nie z mięchem. Spoko.
Nie odczuwam cierpienia. Cierpiałam jak nie miałam możliwości w markecie kupić dobrej szynki, która starczyłaby mi na trochę więcej niż dwie kanapki ^^ Teraz nie cierpię i jestem super dumna z każdego nowego wynalazku na chleb w mojej lodówce 😀 I wiem, że pisałam o niezdrowym weganizmie- ale moje kanapki akurat są w stu procentach zdrowe i jest mi z tym dobrze! Zostawiam tak nawet jak już nie będę weganką! ♥
Tyle. Jeżeli tylko pieniądze trzymały Was przed byciem weganami- to już przestańcie się martwić. Dieta jak każda- super normalna! 🙂
Pod względem kosztów oczywiście ^^
Buziaki! :*
"weganinem" nie "weganem" 😀
Ło serio?! 😮 Po miesiącu mój świat legł w gruzach- brzydko ^^
Też jestem w fazie namyślania się na weganizm. Samego mięsa nie jem już od kilku dobrych lat, ale kusi mnie, żeby posunąć się dalej. Jedyne czego się boję to popadnięcie w obsesję. Nie chcę dołączyć do wegańskiej sekty, która, jak słusznie zauważyłaś, wbrew własnej woli myśli cały czas o jedzeniu. Dylematy. Problemy. Ciężkie to życie.
stelciak.blogspot.com <– klik
Tak, ta obsesja na temat jedzenia jest tragiczna! Fajnie, że o tym myślisz w ten sposób- może nie będzie tak źle. Trzymam kciuki 😉
Moja babcia była przekonana, że stereotypowi "biedni studenci" to inaczej weganie bo nie stać ich na prawdziwego schabowego z bigosem i ziemniaczkami z zasmażką, dlatego jedzą same warzywa 😀
Po przeczytaniu Twoich spostrzeżeń na temat diety wegańskiej jeszcze bardziej się do niej przekonałam. Chociaż wiem, że nie wytrzymam bez mięsa, tym bardziej kiedy nadejdzie okres grillowania i mój tata przyrządzi swoje popisowe udka na ostro. : <
Też myślałam, że nie dam rady! Ale jest serio bardzo fajnie- tylko, że ja nigdy na weganizm nie chciałam przechodzić i dlatego mam teraz wewnętrzną walkę. A jeżeli Ty chcesz przejść, tylko się boisz- to serio nie ma czego! 🙂
A na wegańskie problemy jak zawsze z pomocą przychodzi Eryk- zajrzyj do niego co z wegańskim grillem 🙂
http://ervegan.com/2015/04/10-pomyslow-na-weganskiego-grilla-oraz-piknik/
+ Fajny punkt widzenia tej Twojej babci ♥ 😀
no i super decyzja! 🙂